Obecnie, powieści zaliczane zarówno do young adult jak i new adult przeżywają na polskim rynku wydawniczym istny „boom”. Pojawiają się coraz to nowsze powieści, które intrygują i ciekawią. Jednak jak w przypadku każdego nurtu, który wcześniej brylował na półkach księgarni, także tutaj trafiają się raz lepsze, raz gorsze historie. Nie mniej, każda z nich przyciąga mnie niczym światło ćmę. Wszystko, dlatego że jestem niepoprawną romantyczką.
Coś do ukrycia interesowało mnie od samego początku, nie tylko ze względu na typ historii, ale także na fakt, że nawiązuje do moich ukochanych filmów, które mogę oglądać wręcz na okrągło (Narzeczony mimo woli; Pretty Man, czyli chłopak do wynajęcia oraz Mąż idealny).
Mackenzie „Max” Miller była właśnie w kawiarni ze swoim chłopakiem, kiedy otrzymała niespodziewany telefon od swoich rodziców, że przylecieli z nieplanowaną wizytą i za parę chwil będą mogli się w końcu zobaczyć. Zaraz po rozłączeniu, dziewczyna zaczyna panikować. Jej rodzice dostaną ataku furii w momencie, gdy zobaczą jej przefarbowane włosy, mnóstwo kolczyków i tatuaże. Jednak to i tak będzie mały pikuś w porównaniu z tym, co się wydarzy, kiedy przedstawi im swojego faceta. Mace na pewno nie jest idealnym typem mężczyzny, z którym najchętniej widzieliby ją rodzice. Zresztą Max może sama być sobie winna, bo kto jak nie ona sama naopowiadała im kłamstw o tym, że spotyka się z miłym i dobrze poukładanym chłopakiem… poznanym w bibliotece. I jak tu wybrnąć z tej masakrycznej sytuacji?
Traf chciał, że w tym samym czasie i w tym samym miejscu, znalazł się Cade, który cały czas próbuje się otrząsnąć po stracie Bliss, a teraz jeszcze na dodatek przyszło mu usłyszeć rewelacje o planach Garricka względem tej samej dziewczyny. Żyć nie umierać. Być może właśnie chęć zapomnienia o tym wszystkim sprawia, że chłopak zgadza się na całkowicie absurdalny i szalony plan zaproponowany przez dziewczyną, na którą w innych okolicznościach nawet nie zwróciłby uwagi. Ale czy aby na pewno? Jest, bowiem w Max coś, co przyciąga do niej Cade'a, z wzajemnością. Ta dwójka w ogóle nie spodziewa się tego jak kilkudniowe udawanie zakochanej pary, przed rodzicami dziewczyny, zmieni ich życie.
Cora Carmack imała się najróżniejszych prac w swoim życiu. Od handlu, przez pracę w roli nauczyciela, aż po pracę w teatrze. Jednak dopiero pisząc zaczęła czuć się „spełniona zawodowo”. Jak sama mówi, jest to jej wymarzona praca. Coś do ukrycia to nie tylko druga powieść Carmack, jako autorki, ale także drugi tom trylogii Coś do stracenia.
Co mogę powiedzieć o tej powieści…? Najchętniej to po prostu napisałabym CUDOWNA! I tyle, ale jeżeli mam być szczera to niestety nawet to określenie nie oddaje tego jak bardzo pokochałam tę powieść! To, co zrobiła ze mną Coś do ukrycia i jej autorka jest nie do pojęcia! Nawet teraz, kiedy minęło naprawdę sporo czasu od zakończenia jej lektury, nie jestem do końca pewna czy uda mi się sklecić coś sensownego na tyle, żebyście nie wzięli mnie za jakąś pokręconą „kobitę”, co nawet dobrze nie umie opisać swoich emocji.
Historia Max i Cade’a to istny misz masz emocjonalny.… Istna jazda bez trzymanki! Pisarka doskonale wie, w jakich proporcjach serwować nam poszczególne emocje tak, aby wszystko się ze sobą równoważyło i uzupełniało. Dzięki temu, w trakcie lektury mamy okazję nie tylko śmiać się do łez (szczególnie w czasie, co bardziej zgryźliwych dialogów pomiędzy protagonistami), ale także wzruszyć, uronić kilka łez, a nawet poczuć irracjonalną wręcz złość na któregoś z głównych bohaterów (zwłaszcza, gdy nie dociera do ich pustych łbów, że „rodzi się” pomiędzy nimi coś naprawdę pięknego). Widać, że fabuła została doskonale przemyślana i przeanalizowana punkt po puncie. Fakt, Cormack nie do końca udało się uniknąć schematów, między innymi: ten trzeci czy też tragiczna przeszłość bohaterów, jednak mimo to nie odbierają one wcale frajdy z zapoznawania się z tą opowieścią. Akcja, jak to zwykle bywa w tego typu książkach, nie gna na łeb na szyję, ale nie można jej również uznać za spokojną czy monotonną. Zwłaszcza, że zdarzają się niespodziewane momenty (wybuchy namiętności pomiędzy Max i Cade’em), które dość mocno przyspieszają bicie serca.
Właśnie, jeżeli już o bohaterach mowa. Głównej dwójki protagonistów po prostu nie sposób nie polubić. Tak różnej, przez co zupełnie nie pasującej do siebie dwójki, uwikłanej dodatkowo w romantyczne sytuacje, jeszcze nigdy nie miałam okazji poznać (chyba? skleroza nie boli). Różni ich naprawdę wiele, ale jednocześnie, wraz z rozwojem historii, zaczęłam zauważać, że posiadają oni także sporo cech wspólnych. Chociażby cięty język lub niebanalne poczucie humoru. Jednak to jest właśnie w nich najlepsze. Może właśnie, dlatego chemia pomiędzy Max i Cade’em była tak bardzo wyczuwalna.
Spodziewałam się wiele po tej powieści, ale muszę przyznać, że to, co otrzymałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Być może stoi za tym fakt, że zaczęłam swoją przygodę z twórczością autorki dopiero od tej powieści, a może to, iż wszystko zostało napisane prostym i plastycznym językiem, dzięki czemu w ogóle nie odczuwałam ubywającego czasu oraz stron. Zresztą to już nie ważne! Ważne jest to, że Coś do ukrycia na stałe wpisało się na moją osobistą listę „naj… naj…”, więc jeszcze nie raz do niej powrócę. Was natomiast zachęcam do jak najszybszego zapoznania się z jej treścią (i wcale nie musicie znać pierwszego tomu trylogii, każda z nich dotyczy zupełnie innych bohaterów).
http://ogrodpelenksiazek.blogspot.com/2014/10/cos-do-ukrycia...