„Jestem Niezgodna. I nie można mnie kontrolować.”
Veronica Roth jest znaną pisarką, która swój sukces zawdzięcza napisaniu trylogii „Niezgodna”. To właśnie pierwsza powieść z tego cyklu była jej debiutem literackim. Udało się jej podbić serca czytelników, jak i ekrany kin - gdyż w tym roku w marcu odbyła się premiera adaptacji tomu pierwszego.
Wyobraźcie sobie Chicago, w którym społeczność podzielona jest na pięć frakcji - Prawość, Serdeczność, Nieustraszoność, Erudycję i Altruizm. To właśnie w takich czasach żyje główna bohaterka - Beatrice. Urodziła się w rodzinie altruistów, ale czuje, że tam pasuje, że to nie jej miejsce. I oto nadchodzi dzień, w którym każdy szesnastolatek musi wybrać odłam społeczności, do jakiej chce należeć. Dziewczyna musi dokonać wyboru, który albo zmieni jej całe życie... albo uwięzi ją w klatce bez możliwości ucieczki. Stawia jednak na wolność, by stać się odważną Tris. Jednak ma jeszcze tajemnice, której ujawnienie komukolwiek grozi jej śmiercią. Czy ktoś odkryje jej Niezgodność? I co to w ogóle znaczy dla społeczeństwa?
„Ci, którzy chcą władzy i ją osiągają, żyją w ciągłym strachu, że ją stracą.”
"Niezgodna zdetronizowała Igrzyska Śmierci" ot takie zdanie znajdujemy na samym początku powieści (wydanie filmowe). Nie lubię takich porównań, lecz by rynek popytu się zwiększał - niestety takie przyrównanie dla wydawców jest dobre. I niektórych może to odstraszyć, innych zachęcić... Jednak mnie się wydaje że postawienie na równi tych dwóch powieści to błąd - są zupełnie różne, choć mają kilka cech wspólnych o których postaram się wspomnieć później.
Zacznijmy jednak od wykreowanej przez autorkę od podstaw fabule, w której to społeczeństwo by nie było więcej wojen dzieli się na pięć frakcji. Celem tego podziału miało być "zniszczenie" przez każde z ugrupowań jednej cechy charakteru, która tworzyła nieporządek w całym ogóle. Ciekawe... ale jednak odczuwacie déjà vu? To właśnie jedna z cech wspólnych z serią Pani Collins - tam dystrykty, tu frakcje. Jednak ten podział mi się spodobał, zwłaszcza frakcja Nieustraszonych - jakoś najbardziej ich polubiłam ze wszystkich odłamów. Może za tą ich szaloną naturę? W każdym razie chwała, że bohaterka właśnie do nich dołączyła... bo inne obozy jakoś mnie nie przekonywały - zbyt nudne.
Powieść ta jest dystopią - to druga i ostatnia zauważona przeze mnie cecha podobna do „Igrzysk Śmierci”. Gatunek ten jest fajny pod tym względem, że autor ma całe pole do popisu, by wykazać się wyobraźnią i stworzyć coś zupełnie odbiegającego od rzeczywistości - swój własny świat. To właśnie możemy spotkać i w tej powieści - Pani Veronica wprowadza nas w ciekawy dystopijny świat, w którym chciałoby się pozostać... no może do rozpoczęcia walki.
„To jest śmierć - przejście od "jest" do "był".”
Główna bohaterka - Tris - miejscami mnie irytowała swym egoistycznym zachowaniem, ale te momenty w których musiała wykazać się odwagą, czy wykonać jakieś zadanie Nieustraszonych - zapominałam wtedy o mej niechęci do niej i zaczytywałam się. Czasem więc postać denerwowała mnie, by kilka chwil później przekonać znów do siebie.
Moje zainteresowanie natomiast wzbudziła kreacja Cztery, który pełni rolę instruktora ochotników chcących dołączyć do Nieustraszoności. Zaintrygowała mnie jego historia i tylko czekałam, aż w końcu dowiem się co oznacza jego imię/przydomek...
Co jest plusem dla autorki - nie stworzyła postaci idealnych, każdy ma jakieś wady, czegoś się boi. Choć niestety bywają momenty, gdy pisarka płaszczyła je i zapominała o nich.
Styl jakim włada autorka jest lekki, ale widać w nim dopiero początek kariery pisarskiej. Jednak, jak na debiut - było dobrze. Mimo iż momentami opisy mogły być bardziej plastyczne oraz dogłębne. No i niektóre opisy były nielogiczne.
Akcja, choć rozwija się powoli, jakoś (o dziwo!) mi nie przeszkadza - bez pośpiechu wczytywałam się w lekturę i poznawałam świat przedstawiony przez autorkę. Spotkałam się z opiniami, że akcja w tej książce jest nudna jak flaki z olejem - ale ja tak nie sądzę. Czasem i historia ma wolne tępo, ale książka nie nudzi (przynajmniej mnie) i bardzo szybko się ją czyta.
„Ludzie jako całość na długo nie mogą być dobrzy, zło znów się podkrada i nas zatruwa”
Co jest wielkim plusem książki - jest jedną z niewielu paranormalnych romansów, w której treści tkwi przesłanie. Autorka przez tę pozycję chciała nam przekazać, byśmy szli za marzeniami oraz robili to co chcemy - a nie pozwolili się zamknąć w klatce i zmarnować resztę życia i żałować braku odwagi.
Może i historia jest schematyczna, przewidywalna czy banalna, ale mnie się podobała. Nie należy jednak do książek świetnych, ale dobrych. Autorka dała tej pozycji potencjał, choć w niektórych momentach nie wykorzystała go w pełni. Dobrze się jednak czyta o przygodach Tris i Cztery, a o to chyba chodzi. Niedociągnięcia mogły wyniknąć przez fakt dopiero tworzącego się stylu autorki. Z miłą chęcią poznam kolejne części tej trylogii, jak i zamierzam zapoznać się (w końcu!) z filmem, gdyż cierpliwie czekałam, aż skończę czytać książkę i napiszę recenzję, by potem nie wplatać powiązań z adaptacji.
Powieść w sam raz na lekkie popołudnie, ale trzeba mieć do niej taki dystans, jaki ja miałam przy lekturze - nie spodziewać się czegoś wielkiego i nie porównywać do „Igrzysk...” a będzie dobrze. Idealna nie jest... ale czy wszystkie książki muszą być idealne?
Sam decydujesz... Wybieraj!
Recenzja pochodzi z bloga:
http://mirror-of--soul.blogspot.com/