Wyobraź sobie sytuację, w której grupa sąsiadów przychodzi do Ciebie, ale ich celem nie jest wizyta towarzyska tylko zabicie całej Twojej rodziny. Bo nie jesteś już dla nich człowiekiem, tylko karaluchem. Robalem, którego trzeba rozdeptać. Bo jesteś Tutsi, a wszyscy Tutsi muszą zginąć. Trzeba Was wyrżnąć, eksterminować, wymazać z historii, tak, aby nie pozostał żaden ślad. Więc zabijane są także dzieci. Czasem już jedenastoletniego chłopca należy ukatrupić, czasem zarzyna się nawet młodszych. Jeśli jesteś mężczyzną masz szansę na szybką śmierć. Tylko jedno zamaszyste cięcie maczetą i krew tryska z karku, już jest po kłopocie. Gorzej, jeśli kaci będą mieli czas i zechcą się nieco zabawić. Jeśli jesteś kobietą… czeka Cię prawdopodobnie zbiorowy gwałt, tortury i powolne umieranie. Bo kobiety oprawcy muszą splugawić. Wcześniej mężczyźni Hutu mogli jedynie oglądać się za nimi i pomarzyć. Teraz kobiety Tutsi mogą mieć wszyscy Hutu, a ich żony pełne nienawiści, będą jeszcze zachęcać swoich braci i mężów do robienia najgorszych rzeczy. Polowanie trwa, słychać lament i wrzaski przepełnione zwierzęcym strachem. Na nic zdają się błagania o litość. Trzaski rozłupywanych głów brzmią jak trzaski rozłupywanych kapust. Litości nie ma, nie ma też wahania. Jest masowe szaleństwo, krew płynie ulicami, śmierdzą rozkładające się trupy. Na jakiejś dogorywającej dziewczynie kaci rozpalili ognisko…
Nie szukaj schronienia u lokalnych władz – nie dość, że go nie znajdziesz to jeszcze oddadzą Cię milicji Interhamwe, by eksterminacja szła sprawniej i żeby nikt nie uciekł. UNAMIR? Nie, żołnierze z misji nie pomogą, nawet nie mają broni. Zresztą, co mieliby zrobić wobec szału licznych napastników, przecież sami umierają z przerażenia. Ich też można sterroryzować. W kościołach Tutsi nie są bezpieczni, bo dla niektórych księży ważniejsze jest ratowanie Najświętszego Sakramentu niż życie jakichś Afrykanów. Księża będący Hutu prędzej sami kogoś zamordują, niż ukryją i pomogą przeżyć. Istnieje malutka, malusieńka szansa, że trafisz na człowieka, którego amok nie ogarnął i który zajmie się zaszczutym uciekinierem. Ale to są wyjątki – da się je wyliczyć na palcach ręki. W sumie będąc dzieckiem być może przeżyjesz przy dużym szczęściu i po tygodniach ukrywania się w buszu. Kiedy znajdziesz już bezpieczną kryjówkę, nie ruszaj się z stamtąd przez cały dzień! Tak, staniesz się zwierzątkiem – głodnym, spragnionym i zmuszonym do wydalania tylko w miejscu ukrycia. A w jakim stanie będziesz, kiedy skończy się rzeź? Przecież wiesz… Nie, nigdy nie pozbędziesz się traumy. Będziesz płakać po nocach, rozmyślać, czy bliskim udało się uratować. Zapomnij o normalnych snach przez następne lata. A jeśli trafisz na studia (stwierdzisz, że to jedyna droga na wydostanie się z bagna), rozpaczliwie poszukując odrobiny miłości, może stworzysz z innymi studentami coś, co ma być namiastką rodziny. Coś, co miałoby choćby trochę uzupełnić emocjonalne deficyty, zasklepić rany…
Mówisz mi, że jesteś Hutu. Pomimo płonącej nienawiści, wbrew triumfowi zezwierzęcenia masz w sobie resztki człowieczeństwa? Nie chcesz nikogo zabijać? Nie masz wyboru, musisz! Inaczej podzielisz los karaluchów… Kto nie jest z nami, jest przeciw nam! Dalej, weź maczetę albo maczugę i uderz, zetrzyj wrogów na proch! Raz na zawsze pozbądźmy się tej zarazy. Tak jak hitlerowcy „pozbywali się” Żydów, Cyganów, Słowian, czyli bez najmniejszych wątpliwości, po wyłączeniu serc i rozumów…
Rwanda, rok 1994. Ludobójstwo, w którym na oczach świata zginęły setki tysięcy plemienia Tutsi (szacunkowe dane podają liczbę od 800 tysięcy do ponad miliona). Podział na grupy etniczne (plemiona lub – za Kapuścińskim – kasty) Tutsi i Hutu był sztuczny, a wprowadzili go belgijscy koloniści. Pierwsza grupa to pewnego rodzaju arystokracja, druga stanowiła (i nadal stanowi) większość w tym małym państewku. Konflikt między nimi trwał latami, ale nigdy nie osiągnął takich rozmiarów i formy jak w 1994. Jedni ludzie zgotowali innym piekło na ziemi i to bez udziału szatana. Bo przecież żaden diabeł ani demon nie zamieszkał w ludzkich duszach, za to mieszkała tam długo podsycana i pielęgnowana nienawiść.
Jak wygląda sytuacja teraz, po kilkunastu latach? Tochman opisuje także i to. Wszyscy nadal czują strach. Hutu – bo nie sprawują teraz władzy i boją się odwetu, Tutsi – bo przecież tamci mogą wrócić i dokończyć to, co zaczęli w latach dziewięćdziesiątych. Rząd namawia do pojednania, przemalowywane są tablice pamiątkowe, ale jak można zapomnieć? Przecież płytko pod ziemią leżą bezimienne szczątki pomordowanych. Jeśli Hutu grzebali martwych, to nie z szacunku do zwłok, ale dlatego, że nawet im przeszkadzał już fetor gnijących trupów. W jakiejś szkole straszą jeszcze posypywane wapnem, zasuszone mumie. Wśród nich są niemowlęta, niektóre zastygnięte w bezruchu przy piersiach matek.
Co czują kobiety patrząc na swoje nastoletnie dzieci – owoce gwałtów? Jak znaleźć w sobie jakąkolwiek chęć do istnienia, będąc nosicielką wirusa HIV? Takich kobiet są rzesze. Na ulicy młodzi Tutsi mijają morderców swoich rodziców, rodzeństwa, sąsiadów. A w zatłoczonym autobusie… przecież zdarza się, że zmęczonemu Tutsi głowa opadnie na ramię Hutu, który kiedyś zabijał z zimną krwią, a później uniknął kary. Chociaż sądy gacaca działają i skazują, to nigdy nie rozliczy się wszystkich, a kara nie zawsze jest adekwatna do winy. Sprawiedliwość wykazuje taką samą niedoskonałość jak człowiek. Tak mniej więcej wygląda Rwanda dzisiaj.
Autor, przygnieciony ciężarem podjętego tematu, pyta raz po raz o sens swojej pracy. Czy nie lepiej uciec i zapomnieć, nie ruszać czegoś, co uwiera i śmierdzi? Po co o tym pisać? Po co wiedzieć? Kogo obchodzi los ludzi, których zarznięto kilkanaście lat temu, gdzieś daleko w Afryce? Ale to pytania retoryczne. Odpowiedź brzmi: żeby znać prawdę (podobno ta ma nas wyzwolić). Żeby mieć świadomość, choćby oznaczała smutek i spadek wiary w człowieka do wartości minimalnych. Podczas lektury serce podchodzi do gardła, zaciskają się pięści. Tochman napisał reportaż, który działa niczym walec, bo rozwalcowuje czytelnika na miazgę. Albo jeszcze lepiej – jak torpeda, gdyż uderza z niezwykłą siłą; jest krótki (książka ma 150 stron z bibliografią oraz nieduży format) i bezkompromisowy do bólu. Ból głowy może być spowodowany także tym, że niektóre fakty się w niej nie mieszczą, nawet w sytuacji, gdy zna się temat z innych lektur oraz filmów. Reporter nawiązał do wielu książek, wśród których są także opisywane na blogu „Heban” i „Efekt Lucyfera”. Na końcu podziękował wielu osobom, między innymi rwandyjskiemu studentowi, który został jego przyjacielem. I to chyba jedyny pozytywny akcent, światełko w tunelu.
Tym razem nie rekomenduję pozycji żadnej grupie czytelników, choć sięgać po nią powinny (tak jak po „Profil mordercy”) osoby dorosłe, gotowe na wstrząs. Lektura „Dzisiaj narysujemy śmierć” wiąże się z porzuceniem bezpiecznej rzeczywistości i przeniesieniem się myślami do Rwandy w czasie stu dni prawdziwego horroru. W przeciwieństwie do ocalałych świadków ludobójstwa, dla czytelnika odcięcie się od sprawy jest niezwykle łatwe. Wystarczy odłożyć książkę na półkę – wspomnienia z masakry nie zrujnują nam życia, lęki i koszmary nie będą nas przecież prześladować…
Zapraszam także na blog:
http://jareckr.blox.pl/html