Madeleine, to już moje trzecie spotkanie z autorką. Po Nocnych rozmowach i Marisce z węgierskiej puszty postanowiłam sięgnąć po kolejny tytuł autorki. Poprzednie historie zrobiły na mnie dobre wrażenie, dlatego też bez obaw jak również po wielu pozytywnych opiniach zdecydowałam się na lekturę i tej książki. Jak to spotkanie się potoczyło?
Studentka farmacji, Madeleine kończy rok akademicki i powraca na wakacje do rodzinnego domu w Normandii. Razem z nią przyjeżdża jej narzeczony Hélier Ortelle. Hélier pragnie prosić ojca Madeleine o jej rękę – w sumie tylko to im staje na przeszkodzie do ślubu. Kuzynka Madeleine, Yvonne zakochuje się w młodym studencie. Kobieta za wszelką cenę pragnie rozdzielić narzeczonych. Snuje intrygi, wprowadza w ich dotąd ustatkowany i szczęśliwy związek zazdrość i kłamstwa, wkrada się tu również śmierć.
Po lekturze dwóch poprzednich tytułów okazało się, że za wysoko postawiłam poprzeczkę i historia niestety nie sprostała moim oczekiwaniom. Już na samym początku związek Madeleine i Héliera mnie irytował. Za dużo było w nim słodkości, czułości – ot takie romansidło. Ciężko mi się to czytało. Dopiero, gdy pojawiła się Yvonne, kobieta z krwi i kości, walcząca o swoje idąc po trupach, książka bardziej mnie wciągnęła. Madeleine i Yvonne są jak ogień i woda. Ta druga jest wyrachowaną i inteligentną osóbką, która poprzez swoje postępowanie doprowadza do rozwoju dwóch wątków kryminalnych, dzięki którym w książce zaczęło się cos dziać i tak naprawdę ciężko było ją odłożyć, gdyż pomysłowość tej kobiety doprowadzała mnie do takiego stanu nieświadomości, – co też jeszcze można wymyśleć. Natomiast Madeleine to tak naprawdę kukiełka, która wydaje się, że nie ma własnego zdania i czeka tylko jak pokierują nią inni, bo przecież wychowanie nie pozwala jej na takie a nie inne zachowanie.
Pierwszy chyba raz zdarzyło się, że polubiłam właśnie tą złą bohaterkę. Po prostu, gdyby się nie pojawiła w historii, książkę oceniłabym bardzo nisko. Takie osoby, które tak naprawdę nie liczą się ze zdaniem innych powodują żwawsze bicie serca czytelnika, który zaczyna sam się wdrażać w historię i kibicować mu.
Dzięki lepiej rozbudowanemu wątkowi kryminalnemu książka wciągnęła mnie bardziej i mdły, nic niewnoszący początek historii poszedł w zapomnienie. Tak naprawdę na samym początku miałam ochotę cisnąć książkę w kąt i nawet do niej nie wracać. Jednak postanowiłam sobie jakiś czas temu, że będę starała się doczytywać lektury do końca, skoro mam coś konstruktywnego o nich powiedzieć. Jak widać było warto się przełamać.
Bardzo lubię kwiecisty i plastyczny język Consilii Marii Lakotty. Jej opisy powodują, że przenoszę się w magiczny świat. To, co łączy książki Lakotty, to nie do końca określony czas, w którym rozgrywa się historia. Do tej pory ciężko mi określić jakieś ramy czasowe tej historii.
Kilka różnych wątków, jednak niepowodujących zagubienia w lekturze, plastyczny, poetycki wręcz język, wartka fabuła, świetnie wykreowani bohaterzy i pomijając nudny początek – to jakby nie było lektura na jeden dzień. Książkę czyta się dość przyjemnie.
W porównaniu do poprzednich tytułów autorki, z którymi miałam okazję się zapoznać, ta książka wypada średnio. Nie trzyma poziomu jak wcześniej przeze mnie czytane, jednak nie należy jej skreślać.
W wypadku Madeleine pierwsze, co rzuciło mi się na pierwszy plan to mnóstwo dialogów, mogłabym się pokusić, że ta książka to same dialogi. I tak jak uwielbiam książki, w których opisy nie przekraczają ilości dialogów, tak tu mi ich zabrakło. A to wielki żal, bo Lakotta potrafi pięknie pisać i kreślić przed czytelnikiem piękne obrazy.