Gdy tylko zobaczyłam, że mam możliwość zapoznania się z cyklem reportaży Igora Sokołowskiego Białoruś dla początkujących, nawet się nie zastanawiałam, nad wyborem tego tytułu. Kilkanaście lat temu ukończyłam liceum, w którym obowiązkowych językiem był język białoruski i tenże język zdawało się również na maturze. Zastanawiałam się czy jeszcze cokolwiek pamiętam z tych czasów, gdy uczyłam się o kulturze Białorusi, jak również, co też nowego autor ma do powiedzenia. Czy książka spełniła moje oczekiwania?
Autor zabiera czytelnika w podróż po Białorusi, państwie kontrastów i jak pisze ludzi, którzy nie przepadają za turystami. Sporą część poświęca kulinariom, a przede wszystkim tym, co może wydać się dziwne dla Polaków, a mianowicie, chodzi o kuchnię, w której przysmakiem są ziemniaki zawsze jedzone z chlebem.
Igor Sokołowski pomimo moich obaw, nie skupia się na zagadnieniach politycznych, bardziej interesuje go kultura i ludzie zamieszkujący te mniejsze i większe miejscowości. Często rozmawia ze zwykłymi ludźmi, którzy jak się okazuje, dość łatwo i szczerze odpowiadają na jego pytania. Opowiada o tamtejszej kulturze, codziennym życiu ludzi, czy tradycjach tam panujących. Razem z autorem weźmiemy udział w „Operacji Żubr”, próbując dostać się do Puszczy Białowieskiej. My mamy Świętego Mikołaja, a Białorusini Dziadka Mroza i Śnieżynkę i ich również będziemy mieli okazje poznać. Autor wspomni również o Katyniu i Czarnobylu.
Co spotyka przeciętnego turystę na szlaku po Białorusi? Wszechobecne pomniki Lenina, pomnik ogórka w Szkłowie oraz nie raz trudne warunki drogowe, m.in. Błota Olmańskie. Zapoznamy się nowymi trendami we fryzjerstwie i krótkiej modzie Białorusinek.
Sporo tych informacji autor nam przedstawia, początkowo wydaje się, że panuje tu chaos, jednak z czasem wszystko układa się w spójną całość i lektura przynosi nam przyjemność.
Igor Sokołowski, rocznik 1989, dziennikarz, podróżnik. Z wykształcenia licencjonowany filozof oraz filolog wschodniosłowiański, ponadto absolwent Studium Europy Wschodniej UW. Lokalny warszawski patriota, zakochany jednocześnie we wschodzie. Wydaje się, że ze strony zarówno stolicy Polski, jak i krajów byłego ZSRR z wzajemnością. Nie lubi muzeów i turystycznych miejsc, chodzi i jeździ zazwyczaj tam, gdzie nie wolno lub według innych nie ma nic ciekawego. A potem to opisuje.
Autor opisuje swoje podróże w sposób bardzo przystępny, jasnym i zrozumiałym językiem z lekką dawką ironii tam gdzie tego wymaga sytuacja.
Rzadko sięgam po tego typu literaturę, mogę wręcz powiedzieć, że w ogóle. Nie przepadam za reportażem, gdybym miała wybrać się na wycieczkę na Białoruś, to ta książka, nie będzie dobry przewodnikiem, gdyż nie jest to stricte przewodnik. Natomiast, jeśli chodzi o wartość merytoryczną jest dość ciekawa, gdyż w takich stricte turystycznych pozycjach nie znajdziemy miejsc, o których w Białorusi dla początkujących pisze autor. Ta pozycja to taka wisienka na torcie, dla tych, którzy chcieliby poznać to państwo z całkiem innej perspektywy, poznać miejsca, do których mało, kto się zapuszcza, gdyż albo jest zakaz, albo po prostu nikt o nich nie wie z wyjątkiem samych mieszkańców.
To byłyby plusy. Są również minusy, o których zamierzam wspomnieć, jako, że znam Białoruś z całkiem innej strony, z opowiadań ludzi tam zamieszkujących. Autor wykorzystuje to, że wielu Polaków nie zna tak naprawdę tego kraju, mentalności ludzi i przez to wprowadza potencjalnego czytelnika w błąd. Poprzez swoją ironię stara się wywyższyć siebie i Polaków ponad Białorusinów. Mija się z prawdą twierdząc, że Białorusini to „piwosze”, są zacofani a ich wizerunek wyśmiewa.
Nie będę Was zniechęcać do tej książki, gdyż każdy ma prawo do wyrażenia własnej opinii. Ja po nią sięgnęłam z ciekawości, niestety nie znalazłam tak naprawdę za wiele ciekawych faktów, więcej tu raczej przekłamań.