"Spieszę się, bo w naszej rzeczywistości już nie ma miejsca dla podróżników, zostało tylko miejsce dla turystów. Podróżnika przyjmuje się pod swój dach z wielu powodów: z ciekawości, z gościnności, z życzliwości; turystę tylko z jednego: ze względu na jego pieniądze. Turysta zwiedza świat z przewodnikiem w ręce i w przewodniku szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania: jak tam dojechać? co zobaczyć? Podróż jest trudniejsza i bardziej nieprzewidywalna niż zwiedzanie. Jest chodzeniem po ścieżkach w poszukiwaniu własnej drogi. Nie czuję się podróżnikiem, ale nie jestem też turystą".
Żyjemy w takich czasach, że mając gotówkę możemy dotrzeć wszędzie. Wystarczą czyste chęci, następnie trzeba udać się do biura podróży, zapoznać się z dostępnymi, gotowymi ofertami, wybrać tę właściwą, która nas interesuje. Następnie należy wybrać dogodny termin, dokonać rezerwacji, pozostaje tylko się spakować i wyruszyć ku przygodzie. Ale właśnie, czy z katalogową ofertą można przeżyć przygodę, można odkryć nieznane drogi, góry, mentalność ludzi, kulturę? Chyba nie do końca , można co najwyżej wszystkiego po trochu liznąć. Dlatego autor powyższej publikacji udowadnia, iż marzenia można spełnić , niekoniecznie posiadając worek z pieniędzmi, czy siedząc wygodnie w samolocie, ale pokazuje jak przejechać Azję Centralną chociażby motocyklem, który przeżył tyle co i sam właściciel.
Krzysztof Samborski to dziennikarz, jak sam mówi "już nie turysta", ale "jeszcze nie podróżnik". Od lat pała miłością do Azji Centralnej. Latem prędzej można go spotkać w Biszkeku niż Warszawie. Najczęściej można go spotkać na motocyklu, ale również w samochodzie. Niespokojny duch: ma za sobą pracę w radiu, telewizji. Preferuje boczne drogi, a główne zostawia turystom. Lubi przystanąć przy jurcie, próbując kumysu, czy ajranu. Od lat organizator wyjazdów motocyklowych do Kirgizji, Tadżykistanu, Afganistanu i Chin.
"Zjadłem Marco Polo" to publikacja, która podzielona jest na cztery części. Każda z osobna poświęcona jest danemu krajowi, który zwiedza autor, czyli czytelnik może przenieść się do Kirgistanu, Tadżykistanu, Chin i Afganistanu. W przypadku dwóch pierwszych nie wiele można o nich powiedzieć. Na pewno są to kraje zacofane, gdzie cywilizacja wciąż pozostaje daleko, nie ma prądu, dominuje ubóstwo, nie ma czegoś takiego jak wyścig szczurów, a czas tu płynie z wolna. Nie można powiedzieć, że dla mieszkańców turyści to chleb powszedni, bo zwyczajnie tak nie jest, raczej taka osoba budzi zainteresowanie. Mało tego ludność tych krajów jest niezwykle gościnna, chociaż sami żyją w niebywałym ubóstwie, potrafią podzielić się ostatnią kromką chleba. Dla mieszkańców jedyną rozrywką jest siedzenie bez celu i obserwowanie. Posiadają dwie główne cechy, wcześniej wspomniana to gościnność, a druga cecha to bardzo pogodne uosobienie - uśmiechają się praktycznie cały czas, są szczęśliwi, chociaż biedni. Ale żeby wędrować sobie po Kirgistanie i Tadżykistanie trzeba przejść mnóstwo kontroli granicznych i zaliczyć kilkanaście posterunków, Azjaci się nie spieszą, do tego są formalistami, dlatego wszystko potrafi trwać strasznie długo. Ale turystów brak, to i kolejek brak.
Kolejnym etapem podróży Samborskiego są Chiny. Od razu muszę wspomnieć o pewnym paradoksie. Mianowicie Polacy narzekają na niskie emerytury, a w Chinach nie ma czegoś takiego. Źródłem utrzymania (wcześniej inwestycją) są dzieci, a właściwie jedno. Bowiem przyjęło się, iż kto ma więcej musi zapłacić karę. Ostatni etap, (najbardziej ryzykowny i niebezpieczny) podróży mieści się Afganistanie. Z wiadomych względów turyści nie walą tu drzwiami i oknami. Tutaj ponownie trzeba odbyć mnóstwo wizyt na posterunkach i trzeba być ostrożnym, bo o nieporozumienia bardzo łatwo, o czym przekonał się sam autor.
"Zjadłem Marco Polo" to ciekawa publikacja nurtu czysto podróżniczego. Autor bardzo rzetelnie przygotowywał się do wypraw, analizując dokładnie mapy czy zdjęcia satelitarne, a także czytając Grąbczewskiego, do którego wiele razy się odnosi, porównując kiedyś i dziś. Samborski także wyraża swoje obawy, ponieważ opisywane miejsca są jakby zatrzymane w czasie. Jednak świat idzie do przodu, gdzie w tamtejszych miastach można spotkać już internet, a co będzie, gdy powstaną fabryki, restauracje, McDonaldy? No cóż na pewno wszystko straci swój urok.
Publikacja autorstwa Krzysztofa Samborskiego jest dowodem na to, że istnieją wciąż miejsca, o których nikt nie słyszał, nie widział na mapach (mimo XXI wieku). Ponadto dziennikarz nie przepada za jeżdżeniem po tych samych drogach, dlatego bardzo chętnie korzysta z tych bocznych, gdzie nic nie jest wiadome, a przygoda czyha na każdym kilometrze. Autor nie zapomniał o najważniejszym, czyli ludziach, którzy trwają w swojej kulturze od lat, gdzieś na końcu świata. Poświęcił czas tubylcom , jak i przejezdnym, co jest dla mnie bardzo ważne. Ale Samborski porusza jeszcze jeden istotny temat - mianowicie śmierci, która czyha w każdym zakątku świata. Podczas z jednej eskapady motocyklowej, stracił przyjaciela - prosta droga, mała prędkość, a tragedia gotowa.
Książka napisana jest prostym językiem, aczkolwiek gawędziarskim. Miałam wrażenie, że ktoś opowiada mi różne perypetie podróżnicze. Środek transportu jakim podczas wojaży poruszał się autor to motor. Autor owszem opisuje gdzie trudno było przejechać, jakich kombinacji dokonać, aby dotrzeć do celu, bądź co psuło się najczęściej i z jakich przyczyn. Cieszy mnie fakt, że autor jednak skupił się na opisie wyprawy, spotykanych ludzi, unikał jednak wywodów na temat motocykli. Jednym słowem skupił się na tym co niezbędne i istotne.
"Zjadłem Marco Polo" to książka godna uwagi. Doświadczenie wniknięcia w inny świat, czy kulturę azjatycką, chociażby tylko przez kartki papieru, jest dla mnie bezcenne. Potwierdzeniem słów autora są liczne, barwne fotografie, których w tego typu publikacji po prostu nie mogło zabraknąć.
"Marzenia same się nie spełniają. trzeba marzyć, pragnienia zamieniać w plany i je realizować. Każdego dnia".
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/07/zjadem-marco-...