O tym, że książki Sarah Jio warto poznać, przekonałam się w po raz pierwszy w kwietniu, kiedy to sięgnęłam (nareszcie!) po "Marcowe fiołki". Autorka w genialny sposób potrafi wciągnąć czytelnika w opisywaną historię i już od początku powieści tak stopniować napięcie, by nie można było odłożyć jej na bok przed ukończeniem. Jednak żyć trzeba i książki czytuję z reguły "na raty", co tylko podsyca moją chęć poznania ciągu dalszego. "Dom na plaży" doczekał się - po dwuletniej przerwie od premiery wydania pierwszego - powtórnego wydania, które niestety nie przekonuje mnie swoją okładką. Jednak uwierzcie - nie warto w tym przypadku, nawet w najmniejszym stopniu - kierować się szatą, liczy się zawartość!
Anne jest już starszą kobietą, dziewięćdziesięcioletnią babcią. Kiedy odwiedza ją wnuczka Jennifer, wręcza jej list, znaleziony w koszu na śmieci. Pewnie starsza pani wyrzuciła go przypadkowo wraz z ulotkami i reklamami. Jednak stempel wywołuje w Anne ogromne emocje - list pochodzi z Bora-Bora. Reakcja babci na treść listu ogromnie dziwi Jennifer, dzięki czemu dziewczyna ma okazję poznać młodość Anne. Pora już bowiem na opowieść życia Anne Calloway i nie będzie to bajka.
Młodość Anne to pasmo stabilnego życia, z góry zaplanowanego, choć nie do końca przekonującego dziewczynę do tego, że akurat taka droga da jej szczęście. Zamożna rodzina zatrudniająca służącą Maxine oraz narzeczony Gerard, bankier - to dwie solidne podstawy, na których opiera się jej życie. Dziewczynie tak naprawdę nie brakuje nawet przyjaźni, ma bowiem serdeczną przyjaciółkę - Kitty. Czy jednak na pewno nic nie może zburzyć tej idylli? Czy wszystko prowadzi już tylko do ustalenia daty ślubu i życia według wymogów ówczesnego świata?
Podczas przyjęcia zaręczynowego, Anne dowiaduje się od Kitty, iż podjęła ona decyzję o wyjeździe na tereny objęte działaniami wojennymi. Przyjaciółki
wspólnie przeszły kurs pielęgniarski i po namyśle Anne postanawia towarzyszyć Kitty. Nie jest bowiem całkowicie pewna, iż miłość do Gerarda, jest tą właściwą, zatem najlepszym pomysłem na rozwianie lub potwierdzenie swoich wątpliwości, Anne upatruje w rozłące. Domem przyjaciółek na najbliższy rok ma zostać wyspa Bora-Bora, gdzie mają nieść pomoc rannym żołnierzom. Wśród przepięknej scenerii lazurowych wybrzeży i urokliwych krzewów hibiskusa narodzi się pełna gama uczuć - od miłości, poprzez przyjaźń i sympatię do nienawiści. Wśród pielęgniarek zrodzą się przyjaźnie, które niejednokrotnie przetrwają wojenny czas a na tak małym terenie jak baza wojskowa, trudno uniknąć rodzącej się miłości pomiędzy nimi a żołnierzami.
Jak nie trudno zgadnąć, również Kitty i Anne dosięgnęły strzały Amora. Jednak podobnie jak w ojczyźnie, z uczucia Kitty wyniknie sporo problemów i jej ucieczka na uroczą wyspę jeszcze bardziej pogmatwa jej życie. Muszę przyznać, że jej miłosne przygody śledziłam z ogromną ciekawością, ale chwilami nie czułam ani odrobiny sympatii czy zrozumienia. Kitty często była dla mnie "czarnym charakterem" tej powieści i przez wiele stronic nie potrafiłam jej wybaczyć.
Na Bora-Bora Anne poznała ujmującego mężczyznę, o niezwykłym magnetyzmie w oczach - Westry'ego Green'a. Między młodymi od samego początku zrodziło się niecodzienne uczucie - porozumienie, które już samą obecnością drugiej osoby dawało szczególne ciepło. Ich wyrywane brutalnej, wojennej rzeczywistości, chwile we dwoje sprawiały, iż Anne miała w głowie i sercu coraz większy mętlik. Coraz rzadziej myślała o Gerardzie, wieści z domu nie były pomyślne a i kłopoty Kitty nie ułatwiały codzienności. Anne i Westry pragnęli być razem już na zawsze, sądzili iż są sobie przeznaczeni a w chatce na plaży przeżywali ulotne, lecz romantyczne chwile. Co stanie się z ich uczuciem, kiedy minie czas wojny? Czy Anne wróci do Gerarda? Czy wojenna miłość ma szansę przetrwać? Jak zakończy się wojna między USA a Japonią a jak historie miłosne? O tym już przeczytacie w książce.
Może i jest to historia banalna, ale możecie mi wierzyć - to tylko pozory! Powieść jest nafaszerowana tajemnicami a nie chcąc psuć Wam doskonałej lektury, nie mogę wspomnieć tutaj o choćby jednej. Bez tego może i brakuje tu jakiejś iskierki, ale z nią byłyby to ogromne spojlery. Jak już miałam okazję się przekonać na podstawie dwóch książek Sarah Jio, wiem iż ma ona niesamowity dar pisania. I nie ma powodów do obaw ten, kto przeczytał genialne "Marcowe fiołki" i sądzi, że już nie może być równie dobrze - otóż może. "Dom na plaży" jest świetnym dowodem na to, że autorka ma głowę pełną pomysłów i nie kieruje się przy pisaniu schematami, tylko szuka naprawdę ciekawych elementów fabuły. Powieść daje czytelnikowi nie tylko orientację w walkach prowadzonych z Japonią, ale również - a może przede wszystkim - wciąga go w procesy myślowe dotyczące przyjaźni i miłości w naszym życiu. Trzeba dobrze się zastanowić kiedy wybieramy bliskie sobie osoby, bowiem czasami chwila zaślepienia, źle podjęte decyzje i pozostaniemy nieszczęśliwi na resztę życia. Autorka idealnie opisała emocje jakie towarzyszą ludziom w sytuacjach stresowych. Kto jest wtedy naszym oparciem? Czyich rad powinniśmy słuchać? Czasami bowiem sporo racji może być nawet w wypowiedzi niby zwyczajnej służącej...
"Dom na plaży" dopisuję koniecznie do listy książek, które pozostawiają swoje przesłanie w moim sercu. Zapewne długo jeszcze będę pamiętać przyjaźń, która nie zawsze jest prawdziwa i szczera, a także miłość, która uderza nagle i trzyma w swoich sidłach na długi czas i potrafi być tak mocna, prawdziwa i wieczna. Powieść polecam czytać z zapasem chusteczek, jest naprawdę doskonałym przykładem literatury, która ma właściwości zdrowotne - przeczyszcza kanaliki łzowe. Jeśli lubicie Sarah Jio albo dobrą kobiecą powieść koniecznie sięgnijcie po publikację.
Recenzja pochodzi z mojego bloga czytelnicza-dusza.blogspot.com