Na początek ostrzeżenie, nie czytajcie tej książki. Precyzyjniej, nie czytajcie jej teraz. Dlaczego ostrzegam dowiecie się na końcu.
"Upadek gigantów" rozpoczyna nową serię zatytułowaną "Stulecie". To ważna informacja zarówno dla stałego Czytelnika Folletta (do grona, których śmiem się arogancko zaliczać), jak i Czytelnika, z tym autorem niezwiązanego. Otwarcie tej serii wypada nader wyśmienicie, co będzie, bez wątpenia wprawiać Czytelników w, jakże niemiły, stan niedosytu. Kaliber książki jest niebywały. Ponad tysięczny gabaryt zawiera w sobie tak wiele konkretnej literatury, że niesposób panować nad czasem poświęconym tejże pozycji.
Jak na Folletta przystało fabuła książki jest bardzo złożona. Prowadzonych jest bowiem kilka równoległych wątków, które przeplatają się wzajemnie, co czasem denerwuje, ale w gruncie rzeczy sprawia, że ciągle mamy apetyt na więcej. Wydaje mi się, że głównym wątkiem powieści jest sama historia Europy, obejmująca okres I wojny światowej. Moja wątpliwość co do głównego wątku, nie jest bynajmniej nieuzasadniona - wszystkie wątki głównych bohaterów są bowiem równoważne, żaden nie wydaje się ważniejszy od drugiego, a ich oś stanowią właśnie wydarzenia historyczne.
I tak spotykamy się z całą gamą bohaterów, których przynależność narodowa jest wieloraka. Mamy tu miedzy innymi angielskiego hrabiego, niemieckiego oficera, bolszewickiego działacza, doradcę prezydenta Stanów Zjednoczonych, a na brytyjskiej sufrażystce i rosyjskim emigrancie kończąc. Rozrzut jak widać jest dość duży, każdy z tych bohaterów ma swoje życie i troski, jednak Follett w mistrzowski sposób łączy te wszystkie wątki w nieskazitelną całość. Zaniepokoiło mnie jednak to, iż patrząc z czysto historycznego punktu widzenia, zabrakło bohatera strony francuskiej, który by przedstawiał temat wojny właśnie z tej perspektywy. Francja była bowiem, jedną z najważniejszych stron w tym sporze, a jednak tego zabrakło. Należy zastanowić się, na ile ten brak był zabiegiem celowym ze strony autora, a na ile niedopatrzeniem.
Ważną, jak najbardziej dodatnią, zmianą w powieści follettowskiej, w tym wydaniu, jest budowanie wątków miłosnych i romantycznych. Czytając choćby "Filary ziemi" miałem wrażenie, iż momentami autor chciał bardzo pokazać światu, że niedługo napisze romans. W "Upadku gigantów" wątki miłosne były niezłym uzupełnieniem i stanowiły kontrrzeczywistość dla brutalnego świata wojny, pomimo tego, że było ich niewiele. Mało tego Follett nie bał się (wreszcie!) opowiadać o rzeczach rubasznych, obleśnych i perwersyjnych, dzięki czemu Czytelnik miał wrażenie, że czyta coś, co naprawdę mogło się wydarzyć, coś żywego, bez zbędnego makijażu. Brawo.
Dla dopełnienia całości analizy warto przypomnieć, że książki Folletta to niesamowita składnica wiedzy historycznej. Sztab ludzi, których autor zatrudnił do konsultacji, świadczy o rzetelności wiedzy, o dbaniu o zgodność z faktami. Oczywiście normalną rzeczą jest, że pisanie książek o tej tematyce, w którymś momencie ukazuje poglądy autora, na niektóre fakty historyczne i polityczne, jednakże nie jest to newralgiczne, w wypadku Folletta, i nie przysłania obrazu całości.
Na koniec wyjaśnienie dlaczego nie macie tej książki czytać już teraz. Po prostu chce was ostrzec przed tym że jest to pierwszy z planowanej na trzy tomy opowieści o poprzednim stuleciu. Wiele wątków nie zostało więc zakończonych, bohaterowie ci źli nie zostali ukarani, a tych dobrych nie spotkała nagroda. Fabuła po prostu zawisła w próżni. Zgodnie z informacjami pochodzącymi ze strony Folletta kolejny tom ukaże się w przyszłym roku. W zamyśle autora trylogia ma być jego opus magnum, więc by uniknąć błędów i nie obniżyć jakości swojej prozy nie zamierza się spieszyć, do tego tom drugi ma być obszerniejszy od pierwszego który już liczy bagatela 1070 stron. Ja już nie mogę się doczekać. Dlatego może lepiej dla tych którzy jeszcze się nie skusili, aby poczekać, aż mistrz skończy dzieło. Z drugiej strony czy tak wspaniała książka powinna aż tak długo czekać na swój kontakt z czytelnikiem. Ja przeczytałem ją teraz i wy chyba powinniście zrobić to samo pomimo ostrzeżeń niekonsekwentnego recenzenta.
Jaka konstatacja na koniec? A, co mi tam. Po prostu czekam na drugi tom.