Po zapoznaniu się ze streszczeniem tej książki nabrałam pewności, że to idealna lektura dla mnie.
Zmuszająca do refleksji, niebanalna. Tak inna od wszystkich, jakie dane mi było do tej pory przeczytać. Wzruszająca, boleśnie prawdziwa, nie omija tematów trudnych, nie bagatelizuje ich,
nie mówi, że nic się nie stało. Bo stało się. Bo dzieje się ciągle. I tylko my sami możemy to przerwać. Nienawiść przecież rodzi nienawiść. Bez zrozumienia tego nic nie ma sensu... i nic się nie zmieni.
Michelle Cohen Corasanti ma polsko-żydowskie korzenie, zapewne dlatego tak realistycznie oddała rzeczywistość w opowiedzianej przez siebie historii. Czuła to wszystko po prostu, rozumiała, o czym pisze. "Drzewo migdałowe" dojrzewało w niej dwadzieścia lat zanim ujrzało światło dziennie, zanim zdecydowała się ubrać w słowa swoją opowieść, podzielić się nią z czytelnikami. Dojrzewało i nabierało kształtu, rosło, rozwijało się pączek po pączku, by w ostatecznej formie urzekać i powodować wzruszenie tak wielkie, jakiego doznałam i ja. Już pierwsze strony stworzonej przez autorkę historii szokują i wyciskają łzy z oczu. Podążamy za brutalnymi obrazami, widzimy dzięki plastycznemu językowi książki główkę małej dziewczynki odrzuconą gdzieś w dal po tym, jak jej drobne ciałko rozleciało się na kawałki. Dziecko było tak żywe, takie roześmiane, jeszcze chwilę temu biegło za motylkiem, nie zdając sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa, a już za moment go nie było...
Książka nie należy do relaksujących powieści, które czytamy, by odpocząć. By się dobrze bawić. Jeżeli szukacie lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej to nie jest to historia dla Was. Zdecydowanie nie jest. Ona za to pokaże nam, jak ważna jest ciężka praca, rodzina, przyjaźń.
Poznajemy Ahmada Hamida. Jest jeszcze dzieckiem, ale rozumie wszystko, co dzieje się wokół niego. To on opowiada nam o życiu swoim i swoich bliskich. O śmierci, która czyha na nich na każdym kroku, o poczuciu zagrożenia, o niebezpieczeństwie, o braku podstawowych, niezbędnych do funkcjonowania środków. Braku dachu nad głową, jedzenia, obuwia. Chłopiec jest bystry, ale musi przerwać naukę, by utrzymać rodzinę. Oczywiście jest tylko dzieckiem i wielokrotnie zdarza mu się popełnić błąd, ponadto los nie uważa, że wystarczająco już wycierpieli i ciągle podrzuca im kolejne kłody pod nogi. Ile jest w stanie znieść rodzina Palestyńczyków? Jak wiele muszą jeszcze przejść w swoim życiu, by wreszcie mogli być w miarę szczęśliwi i bezpieczni?
Ahmad ciężko pracuje, za wzór stawiając sobie własnego ojca. To on jest jego drogowskazem, przyjacielem, to on wierzy w chłopca od samego początku. Właśnie Baba bowiem uczy go wybaczenia, wyzbycia się nienawiści, tłumaczy mu, jak ważna jest edukacja, dążenie do celu wytrwale i za wszelką cenę, lecz nie po trupach. Jak wielką siłę mamy w sobie, siłę i determinację.
Poprzez różne koleje losu wiedzie nas ta opowieść. Dorastamy i my wraz z naszym głównym bohaterem. Zmienia nas ta historia, uczy pokory. Zaczynamy rozumieć, co chciała przekazać nam za sprawą tej książki autorka, pokazać nie tylko konflikt udręczonej ojczyzny Ahmada, ale też relacje panujące w poszczególnych rodzinach, wielopokoleniowe tradycje, ale i zakłamanie niektórych ludzi. Okazuje się, że niełatwo jest wybaczyć wrogowi, ale też trudno pojednać się z własnym bratem, szczególnie, gdy tak wiele nas dzieli. To piękna, poruszająca, mądra, wspaniale napisana powieść, obok której nie powinniśmy przejść obojętnie. Która zmieni być może nas samych. Na pewno poruszy do głębi i nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć. Polecam całym sercem.
"Drzewo migdałowe" Michelle Cohen Corasanti, Wydawnictwo SQN, premiera: 18.06.2014
recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://asymaka.blogspot.com/2014/06/drzewo-migdaowe-michelle...