Co by było gdyby ludzkość miała możliwość zamieszkania na wielu planetach i to wcale nieodległych od Ziemi, a wręcz znajdujących się przy niej? Zwycięży ciekawość czy strach? Od wielu lat naukowcy zadają sobie pytanie: czy równoległe światy? Jeśli tak, to jak się do nich dostać? Autorzy pokazują, że wszystko jest możliwe, a to dzięki małemu wynalazkowi z ziemniakiem w środku.
Pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl kiedy czytałam tę książkę to „jejciu, ale ona dziwna”. Ale dziwna nie w negatywny sposób. Wręcz przeciwnie. Dziwni są bohaterowie, dziwny jest świat, a najbardziej dziwny jest wynalazek.
Za główną parę postaci można uznać Joshuę i Lobsanga. Joshua to młody, dwudziestoośmioletni mężczyzna, który ma wyjątkowy talent dzięki temu, że przez kilka sekund był sam w całym wszechświecie. Lobsang to robot, który kiedyś był... Tybetańczykiem. Ta dwójka wędruje po milionach światów i próbuje odkryć ich tajemnicę.
Czytając książkę trochę się gubiłam, gdyż autorzy przeskakiwali od jednego bohatera do drugiego. Tak samo jest z czasem akcji – do tej pory nie wiem kiedy tak naprawdę rozgrywają się wydarzenia (chyba gdzieś około 2040 roku, tak myślę). Jak wyglądałaby Ziemia bez człowieka – czy porastałaby ją ogromna puszcza, a może znajdowałaby się na niej bezkresna pustynia? Autorzy ukazują różne wersje. Podobało mi się to, że każdy świat jest troszeczkę inny od poprzedniego. Również fajnym pomysłem było wprowadzenie form homoidalnych, którzy porozumiewają się między sobą poprzez śpiew.
Nigdy wcześniej nie czytałam takiej nietypowej książki i z tego niezmiernie się cieszę. Zakończenie intrygujące i zarazem przerażające, co motywuje mnie do sięgnięcia po „Długą wojnę”.
http://magiczneksiazki.blogspot.com/