Właśnie przed momentem skończyłam czytać tę książkę. Uśmiecham się i płaczę jednocześnie. Obraz mam zamazany, więc nie pozostanie mi nic innego jak poprawić błędy w pisowni kiedy już ochłonę... Piękna to jest książka. Smutna i zabawna, dająca nadzieję i odbierająca ją, pełna życia i śmierci. Książka do uśmiechania się i do wylewania łez. Słodko-gorzka historia. Właśnie taka ona jest. Wakacyjna opowieść o miłości, bólu, szczęściu, przyjaźni, rodzinie, chorobie...
Taylor to nasza główna bohaterka i jednocześnie narratorka tej powieści. Przeciętna siedemnastolatka, mająca niezwykle utalentowane rodzeństwo. Młodsza siostra to urodzona baletnica, starszy brat to mózgowiec wiedzący dosłownie wszystko. A ona? Nieśmiała, zwykła dziewczyna, której największą wadą jest tchórzostwo. Taylor ucieka od wszystkiego, od podejmowania decyzji, od poważnych rozmów, od ukazywania uczuć, a nawet od rodziny. Pięć lat wstecz również uciekła od swojej ukochanej przyjaciółki oraz swojego najlepszego przyjaciela i jednocześnie pierwszego chłopaka, gdy tylko zaczęło robić się nieco poważniej. Zraniła ich bardzo i nigdy nie pomyślałaby nawet, że spotka się z nimi ponownie... Jednak poważna choroba ojca, nie możliwa do uleczenia spowodowała, że cała jej (niezbyt zżyta ze sobą) rodzina jedzie spędzić wakacje w ich letnim domku nad jeziorem. To właśnie w tym miejscu kilka lat przedtem Taylor zostawiła najbliższe sobie osoby i to właśnie tutaj nigdy nie chciała wracać. Ale teraz nie będzie już dokąd uciec, teraz nadejdzie czas, w którym dziewczyna musi zmierzyć się nie tylko ze śmiertelną chorobą ojca, ale także ze swoją przeszłością oraz przyszłością...
Z ogromną przyjemnością opisałabym Wam więcej, najchętniej opowiedziałabym Wam wszystko. Ale nie będę taka, pozwolę Wam samym przeczytać o tym wszystkim co stało się w domku nad jeziorem. A działo się sporo. Rodzina, która tak naprawdę nigdy nie była ze sobą zbyt blisko nagle staje przed wizją całych wakacji spędzonych wspólnie. Dawne przyjaźnie, które tak perfidnie zostały porzucone znowu się pojawiają i wcale nie witają Taylor z otwartymi ramionami. Ale zarówno ona jak i wszyscy inni bohaterzy tej książki przechodzą przemianę. Choroba jednej osoby zmienia życie ich wszystkich i może nie powinnam tak pisać, ale przez (a może właściwie dzięki) tej śmiertelnej chorobie wszyscy zaczynają doceniać siebie nawzajem, zaczynają cieszyć się z drobiazgów, uczą się siebie, uczą się przebywania w swoim towarzystwie, a nawet uczą się rozmawiać ze sobą.
Książka ta jest naprawdę bardzo dobra. Jest to prawdziwy wyciskacz łez. Spłakałam się przy niej niejednokrotnie, ale podczas czytania zakończenia po prostu wyłam. Może to dlatego, że sama straciłam ojca, może dlatego, że w identyczny sposób jak ten opisany w książce odszedł mój teść, że wszystko działo się bardzo podobnie. Czytając opisy z tej książki wszystko do mnie wracało i to jeszcze bardziej podwajało mój smutek, żal, tęsknotę... Ta powieść uświadomi nam jak kruche jest życie, jak ważne jest docenianie bliskich osób dopóki są one jeszcze obok nas. Uświadamia nam ona także to, że czasem naprawdę warto wziąć sprawy w swoje ręce, że ucieczka od problemu wcale nie sprawi, że on zniknie... Jest to naprawdę ładna opowieść, jeśli ładną można nazwać coś tak prawdziwego i życiowego będącą jednocześnie smutną i wesołą, dającą nadzieję historią o rodzinnych więzach, miłości, przyjaźni, zmaganiem się z chorobą i śmiercią... Nie będę już bardziej się rozpisywała. Tę książkę trzeba po prostu przeczytać, aby zrozumieć dokładnie co mam na myśli...
Recenzja z bloga:
http://ksiazeczki-synka-i-coreczki.blogspot.com/2014/06/lato...