"Oddychaj... Dziesięć Płytkich Oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je."
Rozpoczynając "Dziesięć Płytkich Oddechów" liczyłam na ciekawą i przyjemną lekturę. Tymczasem autorka sprawiła, że nie mogłam opuścić świata przez nią wykreowanego, dopóki nie przewróciłam ostatniej strony. A nawet teraz nie mogę przestać myśleć o tym, co miałam okazję przeczytać.
Pewnego dnia życie Kacey rozpadło się na kawałki. Teraz wraz ze swoją młodszą siostrą, dziewczyna wyrusza do Miami, żeby rozpocząć wszystko od nowa. Przez te lata stworzyła w okół siebie pancerz ochronny, który ma ją chronić przed skrzywdzeniem siebie i innych. Kiedy jednak poznaje Trenta Emersona spod mieszkania 1D, mur, który zbudowała, powoli się rozpada. Niestety, nie tylko ona ma tajemnice, a chłopak, który wydaje się być ideałem, również skrywa mroczną tajemnicę.
Prawda jest taka, że domyślałam się, co się okaże w książce. Piszę "domyślałam się", ponieważ czytając "Dziesięć Płytkich Oddechów" nigdy nic nie jest pewne. Wszystko jest nieprzewidywalne. A jednak stworzyłam sobie jakąś wizję tych wydarzeń i to sprawiało, że z jeszcze większą ochotą zapoznawałam się z kolejnymi wydarzeniami.
Na początku poznajemy główną bohaterkę jako osobę od której wieje lodem. Już po pierwszych wilku fragmentach czułam do niej niechęć i początkowo się nad tym nie zastanawiałam, ale myślę, że płynie to z tego, że autorka świetnie wykreowała Kacey. Miała być oschła i sarkastyczna? I taka też jej się udała. Z czasem, tak samo, jak odmieniała swoje życie, nie tylko zdobywała przyjaciół, ale również moją sympatię.
Początkowo miałam takie nieodparte wrażenie, że lektura jest podobna do "Morza Spokoju", które miałam okazję niedawno poznać. Obie książki opowiadają równie bolesne historie, których bohaterki muszą zmierzyć się z cierpieniem. Ale to jedyna rzecz, która je łączy. "Dziesięć Płytkich Oddechów" jest zupełnie inna. Dla niektórych Kacey może być trochę ostra i oschła, ale jeżeli ją przyrównać do innych bohaterek trudnych historii, okaże się delikatniejsza. Bardzo podobało mi się też to, że pisarka stworzyła postać inteligentną, która potrafi zastanowić się nad sensem niektórych zdarzeń, a poza nie da się z nią nudzić.
Są takie książki, które najpierw rozsadzają nas od środka, niszczą, a potem sprawiają, że odradzamy się jak feniks z popiołów. "Dziesięć Płytkich Oddechów" niewątpliwie jest jedną z nich. Łamie nas, doprowadza do smutku i współczucia, a potem sprawia, że zaczynamy odzyskiwać nadzieję w ludzi i dostrzegamy, że nie wszystko od nas zależy. Czasem nawet coś pozornie niewybaczalnego, odejdzie w niepamięć, kiedy nadejdzie nowy dzień. To właśnie książka, która zniewala.
link do recenzji:
http://ksiazki-patiopei.blogspot.com/2014/06/wybaczania-tez-...
Polecam,
Patiopea