Temat wampirów to nadal niewyczerpalne źródło. Kreowane Nosferatu mogą być łagodne jak szczeniaczki (niezłe skojarzenie, nie ma co ;D) bądź krwiożercze. W książce pod tytułem „Wirus” spotykamy się z tym drugim gatunkiem.
Na lotnisku JFK w Nowym Jorku ląduje samolot. Nagle gasną światła, a z załogą nie ma kontaktu. Na miejsce zdarzenia przybywają ekipy ratunkowe. Po wejściu na pokład okazuje się, że prawie nikt nie przeżył. Zostaje wezwany oddział CDC, który ma za zadanie dowiedzieć się co się stało. Ciała zostają zabrane do kostnic. Po pewnym czasie zwłoki znikają, a zmarli zdają się powracać do swoich rodzin.
Czytając „Wirusa” na początku miałam skojarzenia z inną powieścią, którą niedawno przeczytałam, a mianowicie „Przejście” Justina Cronina. I tam również wampiryzm jest przenoszony za pomocą jakiegoś wirusa i także rozprzestrzenia się z niewiarygodną prędkością.
Pomimo czasami za długich opisów książka wciąga. Już sam początek jest dosyć tajemniczy. Powieść momentami trzyma w naprawdę wielkim napięciu. Podobało mi się to, że autorzy nie bali się już wyjawić kto stoi za tą epidemią oraz podają jego motywy. Trochę nie podobał mi się fakt, że było tak dużo bohaterów i co chwilę przeskakiwaliśmy od jednego do drugiego co czasami dezorientowało. Co mnie najbardziej rozbawiło to to, że ostatnio za każdym razem, gdy sięgam po jakąś powieść jest tam mowa o Polsce... i tak samo jest tutaj. Autorzy cofają w swojej książce do czasów II wojny światowej i obozów, ale nie będę więcej zdradzać.
„Wirus” to pierwsza część trylogii. Może ktoś wie co będzie z dalszymi tomami w Polsce? Na razie doczekaliśmy się serialu na podstawie książki, który swoją premierę będzie miał w lipcu tego roku. Z miłą chęcią go zobaczę.
http://magiczneksiazki.blogspot.com/