Muszę szczerze przyznać się do tego, że lubię te wszystkie cukierkowate opowieści o miłości skierowane głównie do nastolatek. I chociaż często wszystkie te historie bazują na jednym i tym samym nudnym schemacie to i tak z uśmiechem oraz chęcią sięgam po takie książki.
Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać i skrobnąć parę słów na temat powieści C.C. Hunter pod tytułem Urodzona o północy, tym razem z radością mogę Wam zaprezentować moje wrażenia dotyczące drugiego tomu.
Kylie Galen trafiła całkiem niedawno na obóz w Wodospadzie Cienia, z początku nie spodobał się jej ten pomysł, ale z czasem wiele o sobie odkryła. W pierwszej części nie uzyskała odpowiedzi na nurtujące ją pytania, a sytuacje, w które jest zaangażowana stają się coraz bardziej zawiłe. Od pewnego czasu główną bohaterkę nawiedza duch, który twierdzi, że wkrótce ktoś bliski jej sercu umrze. Dziewczyna oczywiście przejmuje się tym, co mówi zjawa, na dodatek nie są to dla Kylie miłe spotkania. Duch nie chce powiedzieć jej, kim jest ta osoba.
Oprócz tego bohaterka ma jeszcze jedną rozterkę – ciągle nie wie do jakiej rasy ponadnaturalnych stworzeń należy. Nie pomaga też to, że jej kod na początku jest ukryty, a potem ciągle się zmienia. Kiedy czytelnik ma już kilka typów tego, kim Kylie mogłaby być autorka zręcznie zmienia sytuację i dalej brniemy w nieznane. Oczywiście nie obyłoby się bez wątku romantycznego – mamy tutaj do czynienia z popularnym i jakże pożądanym „trójkątem”. Pomiędzy główną postacią, a Derekiem (półelfem) rodzą się uczucia. Dziewczyna początkowo jest przerażona tym i nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji tym bardziej, że ma problem z określeniem własnej natury. Chce się zaangażować, ale boi się. Gdy w końcu postanawia zrobić ten krok pojawia się Lucas – kolega z dzieciństwa. Oczywiście obu panom nie można poskąpić urody, siły i tego czegoś, dzięki czemu tak działają na bohaterkę.
Podczas lektury pierwszego tomu zdawałam sobie sprawę z tego, że wątek romantyczny jest, ale w moim odczuciu nie było go aż tyle jak w Przebudzonej o świcie. Miałam nadzieję, że autorka nie zrobi z swojej powieści kolejnej ociekającej cukrem i lukrem historyjki o miłosnych rozterkach wykreowanych przez nią postaci. Pomyliłam się. Podczas czytania ciągle miałam wrażenie, że wszystkie inne (ciekawsze!) wydarzenia są odrzucone na drugi plan, a miłość będzie motywem przewodnim. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to w końcu paranormal romance, ale miałam nadzieję na to, że autorka bardziej rozwinie historię Kylie. W sumie w Przebudzonej o świcie nie dowiedziałam się niczego aż tak nowego i odkrywczego na temat Kylie, a bardzo chciałam. Moja ciekawość osiągnęła wyżyny, a niecierpliwość by odkryć tajemnice bohaterki przewyższa w tym momencie najwyższy punkt mojej skali.
Oprócz rozterek miłosnych Kylie autorka postarała się o wykreowania podobnej sytuacji, ale u innych bohaterów. Od pierwszego tomu widzimy, że między Holiday a Burnettem coś iskrzy, w tej części opory kobiety powoli mijają i myślę, że to jest całkiem ciekawe posunięcie. Chociaż w sumie oba wątki nie są do końca przesądzone i jednoznaczne, co na pewno stanowi jakiś plus.
Osoby, które czytały Urodzoną o północy pewnie pamiętają ojczyma Kylie. Powiem Wam, że to okropny człowiek. Nie chciałabym się z kimś takim kiedykolwiek spotkać. Nie mogę nie wspomnieć również o Delli i Mirandzie, które podbiły moje czytelnicze serce już od pierwszych stron, kiedy je poznałam. W Przebudzonej o świcie pokazują swoją odwagę, poczucie humoru oraz dają oparcie Kylie, wtedy, kiedy tego potrzebuje. Wzorowa przyjaźń i to mi się bardzo spodobało.
Oprócz obecnej miłości oraz przyjaźni istotną rzeczą w tej lekturze jest pochodzenie Kylie, którego, jak wspomniałam, nie może odkryć. Daniel, czyli jej ojciec nie może już się z nią tak często kontaktować jak to było możliwe wcześniej. Bohaterka zostaje zmuszona (głównie przez swoją ciekawość) do samodzielnego odkrycia prawdy. Niestety! Nie otrzymałam odpowiedzi na nurtujące nas pytania (moje i Kylie), a odszukanie dziadków dziewczyny jest niemałym zadaniem dla detektywa, którego poradził Kylie wynająć Derek.
Tak jak w poprzedniej części mam wrażenie, że ta historia jest idealna dla dziewcząt, które powoli wkraczają na drogę ku dorosłości i nie potrafią się odnaleźć. Każda z nich odnajdzie jakąś cechę wspólną z Kylie i razem z nią, chociaż na chwilę, poradzi sobie z problemami.
Przebudzona o świcie to całkiem udana kontynuacja (gdyby zmniejszyć ilość miłości byłoby SUPER) Urodzonej o północy. Ta część na nowo rozbudziła moją ciekawość względem pochodzenia głównej postaci oraz jej dalszych wyborów. Książka skończyła się tak, że czytelnika obowiązkiem jest zaznajomienie się z następną częścią, którą chciałby mieć od razu. (A ja na pewno!) Pozycja ta jest na pewno dobra na nudne popołudnie ze względu na swoją lekkość oraz wciągającą fabułę.
Polecam!