Marilynne Robinson to amerykańska pisarka, urodzona w stanie Idaho, która zadebiutowała w 1980 roku powieścią "Housekeeping" (czyli właśnie "Dom nad jeziorem smutku"). Siłą rzeczy nie mogę pamiętać chwili tego debiutu, byłam wtedy niemowlęciem. W 2005 roku Marilynne Robinson wydała drugą książkę "Gilead", którą nagrodzono Pulitzerem. Autorka jest z wykształcenia doktorem anglistyki a obecnie pisze artykuły, recenzje oraz wykłada na uniwersytetach. "Dom nad jeziorem smutku" zdobył nagrodę Hemingway Award a w 1987 roku według tej historii nakręcono film z Christine Lahti w roli głównej.
Do lektury przyciągnął mnie tytuł, byłam ogromnie ciekawa cóż to zdarzyło się nad jeziorem, iż zostało określone mianem "jeziora smutku". Maleńka miejscowość Fingerbone w stanie Idaho stała się miejscem, o którym sporo się mówiło po katastrofie pociągu w wyniku której życie stracił ojciec rodziny - Edmund Foster. Jego żona Sylvie została sama wraz z trzema córkami oraz wspomnieniami i wiecznym rozpamiętywaniem tragedii. Faktycznie to dość niezwykła śmierć, kiedy pociąg wraz z pogrążonymi we śnie pasażerami zjeżdża nagle z mostu do jeziora i już na zawsze zatrzymuje ich ciała. Zgodnie z życiowymi prawami córki pani Foster opuściły dom rodzinny, jednak każda z nich miała ku temu inne powody. Życie starszej pani byłoby już zapewne do końca jej dni szare i nudne, gdyby nie pojawienie się któregoś dnia na ganku jej domu dwóch małych dziewczynek: Ruth i Lucille, jej wnuczek. Ich matka - Helen - podrzuciła córki i w pożyczonym samochodzie wjechała w odmęty jeziora, w którym jakby na nią czekał jej ojciec.
Ruth, będąca narratorką powieści oraz Lucille przez pięć lat pozostawały pod opieką babci, która bardzo dbała o wnuczki, wykonywała codzienne czynności w domu, ale gdzieś w głębi serca nie potrafiła się pogodzić z kolejną utratą. Tym razem córki, która odeszła na zawsze. Na wnuczki starała się przelać swoją miłość, którą nagromadziła przez lata a nie potrafiła okazać jej własnym córkom. Nawet ślub dwie z nich wzięły potajemnie.
Po śmierci babci dziećmi zajęły się siostry ich dziadka - Nona i Lily Foster. Starsze panie nawykłe do samotnego zamieszkiwania sutereny w hotelu Hartwick w Spokane nie potrafiły przystosować się do zamieszkiwania domu, który podczas zimy został niemal w połowie przysypany śniegiem. Stryjeczne babki dziewczynek gromadziły zapasy konserw, nie były chętne do gotowania, typowe dla małych dzieci zachowania odbierały zawsze jako niewłaściwe a ich rozmowy nawet kilkulatkom wydawały się jednomyślnymi i niezbyt kunsztownymi. Lily i Nona niezmiernie tęskniły za swoim domem, nie miały pomysłów na wychowywanie dziewczynek, więc z ogromną ulgą przyjęły przyjazd ich ciotki Sylvii Fisher.
Od tego momentu życie Ruth i Lucille stało się totalnym chaosem. Do tej pory istniały w nim jakieś ramy, normalność oraz więź łącząca dziewczynki. Jednak ciotka to osoba bardzo wyobcowana, dziwna oraz niestabilna emocjonalnie. Jak mogłabym scharakteryzować jej egzystencję w rodzinnym domu? Ta na pozór miła i starająca się zapewnić godziwe warunki życia siostrzenicom kobieta, nigdy nie zdejmowała swojego płaszcza, jakby dawała tym znać wszystkim wokół, że w każdej chwili może opuścić miasteczko tak, jak uczyniła to już kilka lat wcześniej. Do jej dziwnych zwyczajów należało siedzenie w ciemnościach każdego wieczoru, znikanie na długie godziny i nie opowiadanie się nikomu gdzie i na jak długo się wybiera. Siostrzenice nie miały pewności czy ciotka wychodzi na spacer czy na zawsze. Sylvie nie do końca przejmowała się edukacją dziewczynek czy tym, by ich życie upodobniło się do normalnego życia mieszkańców miasteczka. Jakie skutki musiały potem ponieść? Otóż upodabniająca się coraz bardziej do ciotki Ruth zraziła do siebie siostrę do tego stopnia, iż ta wyprowadziła się. Ekscentryzm ciotki objął Ruthie a wynik ich wspólnego życia nie miał niestety pozytywnych oddźwięków. Do jakiego stanu doprowadziła Sylvie swój rodzinny dom? Jak zakończyła się historia spisana przez Marilynne Robinson? Mnie to zakończenie ogromnie zadziwiło.
Autorka stworzyła książkę opartą głównie na charakterystyce postaci. Można powiedzieć, że to świetny przykład literatury niekryminalnej, gdzie znajdziemy doskonałe analizy psychologiczne bohaterów. Poznamy ich myśli, emocje, tęsknoty... Jak pominąć we wspomnieniach jezioro i tragedię jaka się w nim rozegrała? Jak zapomnieć o tych, którzy zginęli w jego wodach? Nie każdy mógł wyprowadzić się z miasteczka, więc mieszkańcy Fingerbone musieli żyć w cieniu katastrofy. Sam widok jeziora sprawiał, że w wracali do wydarzeń tamtej nocy a rodzina Fosterów dodawała jeszcze samobójczą śmierć Helen.
Jest to książka nostalgiczna, spokojna, bez akcji czy wydarzeń umilających czas podczas czytania powieści obyczajowej. "Dom nad jeziorem smutku" jest lekturą z rodzaju chaotycznych, zagmatwanych a chwilami nudnych, gdyż opisy jakie zastosowała autorką mogą być dla wielbicieli konkretów nie lada wyzwaniem. Autorka czasami odwołuje się do motywów biblijnych a tematy jakie porusza na kartach książki to głównie powodzie, pożary czy ingerencja otoczenia w niekoniecznie właściwe metody wychowawcze sąsiadów.
Co denerwowało mnie w książce? To dość nieprawdopodobne, ale barwność. Pani Robinson zastosowała w niej zbyt wiele opisów, w których generalnie się gubiłam, często musiałam powracać do poprzednich akapitów, by odzyskać utracone przez to wątki. Jak się okazuje w praktyce, nie każda barwnie napisana książka działa na swoją korzyść. Drugim powodem mojego zdenerwowania jest element fabuły - ślepe podążanie za ciotką młodej Ruth. Dziewczyna wychowywana wciąż przez kogoś innego, nie mająca skąd zaczerpnąć wzorców tak zapatrzyła się w ciotkę, iż zatraciła siebie. Nawet utrata kontaktów z siostrą nie przywróciła jej samodzielnego myślenia i szansy na inne życie, być może bardziej świadome.
Drogi czytelniku, jeśli szukasz nostalgicznej i nieszablonowej książki, lubisz lektury bez akcji a z wyraźnym naciskiem na opowieść, której drugiego dna ja odkryć nie potrafiłam koniecznie sięgnij po debiut Marilynne Robinson. Jak dla mnie średnia książka, która nie rozumiem dlaczego została nagrodzona Nagrodą Hemingway'a. Ale nie mogę również powiedzieć, że nic ciekawego w niej nie znalazłam, bo byłaby to nieprawda. Fabuła mnie zaciekawiła i do ostatniej strony czekałam na to, jak swoją historię zakończy narratorka Ruth.
Recenzja pochodzi z mojego bloga czytelnicza-dusza.blogspot.com