„Łatwiej uwierzyć w wielkie kłamstwo niż w małe, w proste łatwiej niż w bardzo wymyślne.”
Pierwsza część ujęła mnie, więc musiałam sięgnąć po „Anioła Śmierci”. Mimo, że „Lewą rękę Boga” przeczytałam dosyć dawno, nadal pamiętałam najważniejsze wątki.
W tej części niektóre momenty powodowały, że chciałam wybuchnąć śmiechem lecz musiałam się powstrzymać (co było ciężkim zadaniem), jako że czytałam ją podczas lekcji w szkole. Nadal nie mogę zapomnieć pewnych fragmentów („Mój Boże, ukradli papieżowi kutasa!” - zabójcze
).
Co do samych bohaterów i historii. Spodziewałam się czegoś innego. Miałam nadzieję, że Cale zrobi szybciej to co zrobił pod sam koniec powieści. Jest to postać bardzo skomplikowana – z jednej strony to zabójca, który morduje z zimną krwią, ale potrafi być dobrym przyjacielem. Pomimo wszystkich jego wad, szczerze go polubiłam – jest to po prostu nastolatek, którym nikt się opiekował. Autor dobrze wykreował również inne postacie – Mętnego Henriego, Kleista czy IddrysPukkego. Chociaż szkoda, że do niektórych nie wracamy prawie w ogóle. Nadal przerażającymi postaciami są Odkupiciele, którzy nie wahają się zabić, aby osiągnąć cel. Ich religia również nie jest przyjemna. Świetna narracja – narrator opowiada z pasją. Paul Hoffman wymieszał w swojej książce rzeczywistość z fantastyką. Łączy on prawdziwe miasta i państwa z wytworami jego fantazji. Mamy nawet tu do czynienia z Górnym Śląskiem, Ukrainą czy Szwajcarią. Trochę męczyły mnie te wszystkie bitwy jakimi uraczył nas autor – po prostu tego rozlewu krwi było za dużo, mógł trochę odpuścić.
Muszę stwierdzić, że seria ta jak na razie znajduje się na półce „ulubione”. Teraz trzeba tylko czekać na ostatnią część trylogii o Thomasie Cale'u. A premiera już niedługo.
http://magiczneksiazki.blogspot.com/