Zanim sięgnęłam po ten tytuł, przeczytałam wiele bardzo zachęcających opinii na temat historii tu przedstawionej. Pokładałam wielkie nadzieje w książce Marilynne Robinson. Gdy nadszedł czas zatopienia się w lekturę, postanowiłam skupić się na niej całkowicie, nie czytając w między czasie żadnej innej książki. Czy książka mnie porwała i wcześniejszy mój plan oddaniu się w całości lekturze spełnił się? Zanim odpowiem, pokrótce streszczę fabułę.
Dom nad jeziorem smutku to historia Ruth i Lucille. Sióstr, które jakiś czas wędrują po rodzinie aż w końcu zagrzeją, jako takie miejsce. Najpierw trafiają do babci, następnie dwóch nieudolnych, prześmiesznych w swoim zachowaniu sióstr dziadka, by w końcu trafić do ekscentrycznej ciotki Sylvie. Pomiędzy tymi wędrówkami poznajemy zaczątek historii, który spowodował, dlaczego siostry nie mają własnego domu i co się stało z ich rodzicami. Ta wędrówka od jednej rodziny do drugiej powoduje wielkie zmiany w zachowaniach i postępowaniach dziewczyn w przyszłości.
Marilynne Robinson amerykańska powieściopisarka i eseistka, za swoje publikacje otrzymała wiele nagród. To autorka wysoko ocenianych powieści Hausekeeping, Gilead i Dom oraz dwie pozycje non fiction Mother Country i The Death of Adam.
Nostalgiczna okładka i przepiękny wiele niosący tytuł zapowiadają świetną historie. Tak też myślałam. Niestety historia nie porwała mnie na tyle, abym, jeszcze wiele dni po jej lekturze o niej rozmyślała. Było wręcz odwrotnie. Z jednej strony historia bardzo interesująca, z drugiej strasznie rozwlekła. Były momenty, że po przeczytaniu strony musiałam wracać do jej początku, bo nie wiedziałam, o czym czytam. Lubię historie toczące się niespiesznie, jednak w tym wypadku miałam wrażenie, że się cofam o krok zamiast iść do przodu. Wiele razy starałam się zrozumieć, o co tak naprawdę tu chodzi, jaki jest przekaz tej lektury? Niestety chyba nie zrozumiałam komunikatu, który autorka do mnie wysyłała.
Tragedia, jaka dotknęła siostry wręcz przytłaczała i mnie dodatkowo przygnębiała. Rozumiem żałobę po stracie bliskiej osoby, tęsknotę, ciągłe powroty do przeszłości - u mnie jednak powodowały wręcz wściekłość.
Język, jakim posługuje się autorka jest nad wyraz barwny i realistyczny, co jako jedyne wpływa na plus lektury. Jednak pociągnięcie wątku psychologicznego, który aż przytłaczał na każdej stronie powodowały coraz większą moją niechęć.
Na wstępie wspomniałam, że po wielu pozytywnych opiniach chciałam oddać się lekturze i nie przeszkadzać sobie w międzyczasie innymi historia. Niestety, książka zaledwie 200 stronicowa na kilka godzin czytania, a ja ją czytałam kilkanaście dni, zaledwie po kilka stron dziennie, gdyż więcej nie dałam rady.
Podsumowując, nie odradzam i nie zniechęcam Was do tej lektury. Każdy może znaleźć w niej coś dla siebie. Akurat ja nie znalazłam, ale ilu czytelników tyle opinii.