Po tak wielu już latach Cathy i Chris znów przestępują próg Foxworth Hall. Z tą jednak różnicą, że teraz jest on własnością Barta. Nie jest to już ten sam budynek, w którym niegdyś byli więźniami. Tamten dawno strawił ogień, teraz jest to ich dom. Zebrała się cała rodzina, niedługo mająca się powiększyć o kolejnego członka - dziecko Jory'ego i Melodie. A jednak nad Foxworth Hall wciąż zbierają się ciemne chmury... Dzięki fachowej pomocy Bart może normalnie funkcjonować w społeczeństwie. W każdym razie w pewnym stopniu, bo nadal bywa nieobliczalny i podatny na niewłaściwe wpływy. Sytuacji nie poprawia również niespodziewane odnalezienie się wujka Joela, brata Corrine, dotąd uważanego za zmarłego. Tak oto u boku Barta pojawił się kolejny starzec mącący mu w głowie i podburzający go przeciwko własnej rodzinie. Kolejnym nieszczęściom wprost nie było końca. A jedno z nich całkowicie zmieniło dotychczasowe życie Jory'ego...
Znając położenie tej rodziny było mi po prostu przykro. Są chwile, gdy żadne z wyjść nie jest dostatecznie właściwe, jednak w Foxworth Hall zdarzały się one nadzwyczaj często. Było mi szkoda Cathy, świadomej całej sytuacji, rozdartej pomiędzy miłością do swoich dwóch synów, których wzajemne interesy tak często bywały sprzeczne. Jak spełnić marzenie o pogodzeniu zwaśnionych członków rodziny, gdy wszystko sprzysięga się przeciwko nim? Z pewnością nie będzie to łatwe.
"Nadzieja... w tym ponurym domu zawsze czepialiśmy się nadziei, malowaliśmy ją na żółto - jak rzadko oglądane słońce."
To historia pełna bólu i rozpaczy, jednak nie zabrakło też miejsca na nadzieję. Razem z bohaterami doświadczymy wiele złych chwil, często przysłaniających im cały świat i wszystkie pozytywne aspekty życia. A jednak wciąż istniała dla nich nadzieja, jakiś powód, aby wciąż dawać z siebie wszystko. Znajdziemy tu zarówno kilka naprawdę silnych, godnych naśladowania osobowości, z Cathy na czele, jak i osoby mniej odporne na przeciwności losu, chociażby Melodie, która dotąd żyła jak księżniczka. Wyraźnie widać tworzący się między nimi kontrast. W chwilach wystawienia cierpliwości na próbę ujawniają się ciemne strony charakteru.
W wielu przypadkach sama nie wiedziałabym po czyjej stronie stanąć, nie dziwiłam się więc Cathy, jednak w pozostałych sytuacjach dla wielu była wzorem do naśladowania i bezpieczną ostoją. Również Chris pozostawał silny, jednak irytowały mnie niektóre jego postawy, chociażby przeświadczenie o nieszkodliwości Joela. Autorka naprawdę świetnie wykreowała postać Barta - ze skrytego, problematycznego, wręcz destrukcyjnego chłopca z kompleksem Edypa stał się równie problematycznym, jednak pewnym siebie, poszukującym własnego miejsca, zaradnym mężczyzną. Pokazał tu zarówno swoje złe, jak i dobre strony, czego próżno było szukać w "A jeśli ciernie". Bardzo dobrze wyszło również ukazanie Jory'ego, który po swojej osobistej tragedii musiał znaleźć dość siły, by dalej żyć. Znalazły się też osoby, którymi nieraz miałam ochotę potrząsnąć, chociażby błądząca jak cień Melodie oraz intensywnie przeżywająca swój okres buntu Cindy. Oczywiście, takie właśnie miały charaktery, jednak trudno było powstrzymać się od tego typu myśli.
"Taki jest właśnie Foxworth Hall. Gdy ktoś raz tu się znajdzie, trudno mu stąd uciec."
Przed snem wprost nie mogłam oderwać się od lektury. Następnie długo nie mogłam zasnąć, wciąż rozpamiętując losy bohaterów. Nieraz miałam w oczach łzy. Uważam, że z przeczytanych do tej pory książek z tej serii, to właśnie "Kto wiatr sieje" najbardziej dorównuje "Kwiatom na poddaszu". Naprawdę warto było ją przeczytać. W pewien sposób obawiam się tego, co mogę zastać w ostatniej części. A jednak jestem zdecydowana, by dokończyć to, co zaczęłam. Przecież już tak niewiele brakuje. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę to wszystko przetrawić. Muszę nabrać dystansu.
Recenzja z mojego bloga:
http://krople-szczescia.blogspot.com/2014/03/v-c-andrews-kto...