Są książki, po które sięgam w ciemno, nawet nie wiedząc dokładnie (lub wcale) o czym są. Lubię ten element zaskoczenia, gdy nie wiem czego się spodziewać, a jednocześnie jestem wręcz pewna, że się nie rozczaruję. Jest tak chociażby w przypadku książek Murakamiego. I tak też było w przypadku "Szukając Alaski".
Miles Halter postanawia wybrać się do oddalonej od domu szkoły z internatem, aby tam rozpocząć poszukiwania Wielkiego Być Może. Pomimo jego obaw okazało się, że trafił na całkiem niezłe towarzystwo. Co prawda może niezbyt normalne, ale ponoć tylko szaleńcy są coś warci na tym świecie. Już na wstępie został przechrzczony na Kluchę, przeciwko czemu jakoś zawzięcie nie oponował. Co do owego towarzystwa, są to Pułkownik o niesamowitej pamięci i zamiłowaniu do opracowywania szczegółowych planów, Alaska, która sama w sobie jest niezwykła oraz rapujący Takumi. On sam również ma swoje dziwactwo, a jest nim zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi. Uwielbia też czytać biografie, nawet jeśli nie ma najmniejszego pojęcia na temat twórczości opisywanych osób.
Miles szybko przekonał się jak to dobrze jest mieć przy sobie przyjaciół, w szkole też szło mu całkiem nieźle, a choć jego życie nie było pozbawione trosk, cieszył się z tego co ma. Wkrótce jednak wyrosła przed nim przeszkoda, której nie da się tak łatwo przeskoczyć. A może raczej labirynt, bo właśnie to określenie byłoby w tym przypadku bardziej adekwatne...
A co jeśli osoba, która jest dla ciebie najważniejsza nagle zniknie z twojego życia? Co jeśli bez podania przyczyny, bez żadnego wytłumaczenia i definitywnie stracisz ją z oczu? Pogodzisz się z tą myślą, czy może będziesz szukać sensu, jakiegokolwiek pocieszenia? A co w takiej sytuacji zrobił Miles i jego przyjaciele?
"W którymś momencie wszyscy podnosimy wzrok i uświadamiamy sobie, że zgubiliśmy się w labiryncie."
W książkach Greena uwielbiam to, że wykreowane przez niego postacie są pełne życia, nietypowe i różnorodne, a każda z nich ma swój niepowtarzalny charakter. No i jest jeszcze jedna niezaprzeczalna zaleta dla moli książkowych - lubią czytać. Miles to dość niepozorny chłopak, który pragnąc wyrwać się z monotonii dotychczasowego życia zdecydował się na konkretne działania. Jego decyzja z pewnością nie okazała się daremna, bo choć o Alasce można powiedzieć wiele, zdecydowanie nie jest osobą, przy której da się nudzić. Nieprzewidywalna, inteligentna, humorzasta, szalona i piękna - taka jest właśnie Alaska Young, a i to nie oddaje w pełni jej charakteru.
Pojawiające się w książce ostatnie słowa (zawsze oznaczone pogrubioną czcionką) nieodzownie przywodzą na myśl tematy związane z przemijaniem. Również wzmianki na temat religii, ich znaczenia w życiu człowieka, podobieństw i różnic w poszczególnych wyznaniach sprzyjają tego typu rozmyślaniom. Bohaterowie próbują sobie odpowiedzieć na pytania, które od zawsze nurtowały ludzkość, a także na kilka pomniejszych, choć również bardzo dla nich ważnych.
Moje kolejne spotkanie z twórczością Johna Greena uważam za jak najbardziej udane. Książka ta prezentuje sobą wiele wartości, jest kopalnią trafnych cytatów, a jej lektura to czysta przyjemność. Nieodzownym elementem jest również humor w najlepszej odsłonie. Nie mogę się doczekać wydania w Polsce kolejnych powieści tego autora. Może i Wy wyruszycie razem z Milesem na poszukiwania Wielkiego Być Może?
"Jasne, że głupio tęsknić za kimś, z kim ci się nie układało. Ale nie wiem, fajnie było mieć kogoś, z kim można się kłócić."
Recenzja z mojego bloga:
http://krople-szczescia.blogspot.com/2014/02/j-green-szukaja...