David Martin marzy o tym, żeby pisać powieści i zarabiać tym na życie. Pewnego dnia dostaje swoją szansę i zaczyna pisać dla swojej gazety powieść w odcinkach. Jego „Tajemnice Barcelony” odnoszą ogromny sukces, co prowadzi do wydania kolejnych pod pseudonimem i w końcu do wydania swojej wymarzonej wielkiej powieści podpisanej własnym nazwiskiem. Niestety nie odnosi ona sukcesu, na domiar złego lekarz diagnozuje u niego guza mózgu. I tak rozczarowany, zniechęcony i zdradzony przez najlepszego przyjaciela i ukochaną kobietę odcina się od świata. Wtedy zjawia się tajemniczy jegomość – Andreas Corelli –i w zamian za napisanie dla niego powieści oferuje zdrowie i ogromne pieniądze.
Któż by się nie skusił?
Problem w tym, że jak się w końcu okaże David nie jest pierwszym pisarzem, któremu taką propozycję złożono. Poprzedni nie żyje a David dziwnym zbiegiem okoliczności mieszka w jego domu. A to nie koniec dziwnych i momentami przerażających wydarzeń.
„Gra anioła” w przeciwieństwie do „Cienia wiatru” wciągnęła mnie od samego początku i bardzo dobrze mi się ją czytało. W pewnym momencie byłam nawet zdziwiona, bo wszędzie wokoło słyszałam, że „Gra anioła” jest gorsza od „Cienia…”, a tu taka niespodzianka. Tutaj właśnie poczułam magię, a intrygi i tajemnice nie pozwalały mi się od książki oderwać. Miło było znów odwiedzić Cmentarzysko Zapomnianych Książek i księgarnię Sempere, wędrować ulicami Barcelony, która u Zafona sprawia wrażenie miasta przepełnionego aurą tajemniczości i tego, co już minęło, gdzie na każdej ulicy możemy spotkać duchy przeszłości.
Świetny, barwny język i styl, do tego mroczny klimat i mamy świetną powieść.
Bardzo mi się podobała relacja głównego bohatera z Isabellą. Dziewczyna uciekła od rodziców i chce żeby David uczył ją pisania powieści. Świetna postać, dużo wnosi i w życie Davida i w całą powieść
Moim zdaniem jest o wiele ciekawsza od Christiny – wielkiej miłości Davida.
Muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy - o wątku religijnym. Jakże mi się podobał sposób, w jaki Zafon pokazał czytelnikom, jak niewiele potrzeba do stworzenia religii, którą ludzie potem będą wyznawać przez stulecia
Dla mnie to nie jest nic, o czym bym wcześniej nie myślała, albo nie czytała gdzieś indziej. Wydaje mi się, że wielu osobom może to dać trochę powodów do zastanowienia, a co bardziej religijne osoby nawet oburzyć.
Jedyny mój zarzut: trochę jakby przydługa. Był taki moment, kiedy stwierdziłam, że lekko mnie już ta książka męczy. Gdyby nie to, byłoby idealnie
Więcej recenzji na blogu
http://magiczna-czytelnia-viconii.blogspot.com/