Alchemia miłości

Recenzja książki Alchemia miłości
Młody hrabia Dorset nie ma łatwego zadania. Po śmierci ojca musi jakoś zadbać o swój lud i dorobić się majątku, który został przez zmarłego roztrwoniony. Aby go odbudować musi ożenić się z posażną panną, która wniesie do jego rodziny niezły majątek. Jednak niezbadane są losy tego świata i zamiast bliżej zainteresować się, jakąś damą pasującą do jego wymagań, jego serce jest innego zdania, bowiem bije szybciej na widok pięknej, uczonej i niezwykle bystrej, lecz nic niewnoszącej do jego domu dziewczyny. Jednak to lady Jane jest wybranką jego i jego rodziny. Jakiego wyboru dokona młody hrabia Dorset? Czy w tej trudnej sytuacji wybierze głos rozsądku czy serca? Czy ta historia skończy się dla niego szczęśliwie?

Eve Edwards jest angielską autorką powieści historycznych. Co ciekawe, na użytek Kronik Rodu Lacey, oglądała wnętrza z epoki, oglądała rycerskie turnieje i uczestniczyła w ucztach w tylu elżbietańskim. To z pewnością pomogło jej w pisaniu tej serii. Do tego stopnia wczuła się w rolę szesnastowiecznej Angielki, że opanowała sztukę eleganckiego jedzenia bez widelca, znaną w epoce Tudorów.

Miałam wiele obiekcji, związanych z tą książką, ale po raz kolejny pozytywne recenzje i bądź, co bądź moje zamiłowanie do Wielkiej Brytanii i jej historii zrobiły swoje. I po raz kolejny nie żałuję. Tak jak było z Cinder tak i tym razem naprawdę jestem wdzięczna za moją chorobliwą ciekawość, bo dzięki niej poznaję tak interesujące lektury. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła… Z pewnością wiele by mnie bez niej ominęło. Mówi się, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. Jeśli te stopnie są tak intrygujące, to ja nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Powieść pochłonęła mnie już od pierwszych stron. Sama byłam zdziwiona, kiedy pierwsze pięćdziesiąt stron było za mną i nawet nie wiedziałam, kiedy one minęły. Zaledwie pięćdziesiąt stron może dziwić, ale Alchemię miłości zaczęłam o dość później porze nocnej, więc myślałam, że prędzej usnę niż tyle przeczytam. Ale zamiast ukołysać mnie do snu z bardziej negatywnych niż pozytywnych względów, ona jeszcze bardziej mnie pobudziła i tak mijały mi kolejne godziny. Zima rządzi się swoimi prawami, ale jestem pewna, że latem już by świtało i mogłabym podziwiać kolejny z rzędu wschód słońca.

Eve Edwards nie przysłania swojej powieści tylko wątkiem romantycznym. Oprócz niego porusza kilka ważnych tematów za panowania królowej Elżbiety I, jakimi niezaprzeczalnie są: prześladowania katolików czy konflikty z Hiszpanią. Wiernie ukazuje także życie i realia szesnastowiecznej Anglii, czy to na dworze królowej, czy to nawet w zwykłych wioskach. Choć język nie jest zbytnio stylizowany, to jednak można wyczuć nutkę tego oficjalnego tonu, jakim posługują się bohaterowie.

Ostatnio często narzekałam na bohaterów, jak to dobrze, że tutaj jest inaczej, bowiem wreszcie doczekałam się swoich ulubionych. Już od pierwszych stron Ellie ujęła mnie swoją mądrością, ciętym językiem i siłą. Pomimo tylu przeciwności losu potrafiła jakoś unieść brzemię i bez żadnych sprzeczek, żalów czy płaczów iść przez życie, które nie było usłane różami. Gdybym jakimś trafem mogła znaleźć się, choć na jeden dzień w szesnastowiecznej Anglii chciałabym, aby moją towarzyszką była właśnie ona. Z ogromną chęcią chciałabym się z nią zapoznać. A co do drugiej postaci to chyba nie ma wątpliwości, że jest to nikt inny, jak Will. Romantyczny, opiekuńczy, niezwykle rodzinny, prawdziwy młody dżentelmen. Nie jest bez wad, to jasne i bardzo dobrze, bo każdy z nas je posiada i to go czyni właśnie postacią z krwi i kości. I z nim z chęcią bym zamieniła kilka zdań. W ogóle cała jego rodzina wydaje się niezwykle ciekawa.

Jestem również zadowolona z pięknej oprawy graficznej. Jest ona o wiele ciekawsza i bardziej intrygująca niż ta oryginalna, która jakoś nie zachwyca i kojarzy się raczej z jakąś tanią powiastką erotyczną, a nie tak dobrą powieścią historyczną. Ma swój urok i klimat, tak jak i jej kontynuacje.

Pierwszy tom Kronik Rodu Lacey jest wręcz cudowny! Świetnie napisany, wciągający, z ciekawym tłem historycznym. Uwielbiam zaczynać rok z takimi właśnie lekturami. Mam nadzieję, że to zwiastuje dwanaście miesięcy z tak dobrym pozycjami właśnie. Po przeczytaniu Alchemii miłości żałuję, że nie mam pod ręką kolejnego tomu, bo z pewnością bym się za niego zabrała. Na razie pozostaje mi czekać na dzień, kiedy ze spokojem będę mogła zapoznać się z dalszymi losami Ellie i Willa w Demonach miłości i z niecierpliwością czekam na premierę Gry o miłość, trzeciej i niestety ostatniej części tychże kronik, która jeśli mnie wzrok nie myli odbędzie się już w lutym tego roku.
0 0
Dodał:
Dodano: 13 I 2014 (ponad 11 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 204
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: nie podano
Wiek: 27 lat
Z nami od: 31 V 2012

Recenzowana książka

Alchemia miłości



Kiedy w 1582 roku młody Will Lacey został hrabią Dorset, czekało go trudne zadanie. Zmarły ojciec zostawił majątek w ruinie i Lacey musiał jak najszybciej ożenić się z posażną panną, aby uratować swój ród. Na dworze Elżbiety I pełno było takich dam, lecz serce Willa biło mocniej tylko dla Ellie – ślicznej, uczonej dziewczyny, która nie posiadała nic poza bezwartościowym hiszpańskim tytułem. Gdy ro...

Ocena czytelników: 5 (głosów: 7)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.5