Twórczość Magdaleny Witkiewicz miałam okazję poznać dzięki akcji Włóczykijka, dzięki której trafiły do mnie "Milaczek", "Panny roztropne" oraz "Opowieść niewiernej". Wszystkie spodobały mi się tak bardzo, że postanowiłam przeczytać również "Balladę...". Muszę przyznać szczerze, że znając autorkę osobiście książkę czytało mi się z dużo większą przyjemnością i zrozumieniem "co autor miał na myśli". Ta książka pasuje do radosnej i życzliwej Magdaleny Witkiewicz najbardziej.
Nie każdy wie kiedy nadejdzie jego czas na pożegnanie się z tym ziemskim padołkiem. Jednak tytułowa ciotka Matylda to kobieta o niesamowitym życiowym szczęściu i intuicji. Może nawet ma znajomości na "samej górze"... Bowiem kiedy postanowiła, że to już czas by umrzeć, tak się stało. A że według niej liczba Matyld na świecie musi się zgadzać, uprzedza swoją ciężarną siostrzenicę, że na świecie nie pojawi się oczekiwany Jaś, tylko właśnie Matylda. Joanna początkowo nie dowierza ciotce, ale kiedy na porodówkę przychodzi dwóch osiłków, przekazując jej ostatni list od ciotki i informując iż starsza pani nie żyje, nie ma już powodów by wątpić w to, że była ona nieszablonową kobietą. Miała serce nie tylko dla niej, kiedy została sama na świecie, ale też Oluś i Przemcio wiele jej zawdzięczają. Joanna w ułamku chwili została matką, straciła ciotkę, stała się udziałowcem tajemniczego biznesu a pomocy nie miała żadnej, bowiem jej mąż - Piotr - pływał po oceanach badając nunataki.
Ktoś pomyśli, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Jednak żadna recenzja nie odda prawdziwości emocji odczuwanych podczas czytania książki. Ciotka Matylda, która uwielbia dodawać "łyżeczkę" koniaku do herbaty a do Nieba idzie z ukochaną kotką Frędzlem wnosi do powieści wiele humoru i życiowych prawd. Dzięki niej poznajemy braci o gołębim sercu, a także przeszłość Matyldy i Joanki z listów, w których dziewczyna opisywała ciotce swoje życie od chwili, gdy straciła rodziców.
Jak poradzi sobie młoda mama w chwili, kiedy tak naprawdę jest zdana tylko na siebie? Na szczęście ciotka zesłała jej nowych przyjaciół, którzy będą teraz jej nową rodziną, wsparciem i szansą na szczęście w przyszłości. Bowiem Joanka oprócz płaczącego dziecka, braku kontaktu z mężem dostaje jeszcze dwie przyprawiające o ból głowy wiadomości. Pierwsza dotyczy właśnie Piotra, który mimo iż po ślubie miał wyjazdy ograniczyć wciąż woli wyprawy po świecie niż rodzinne ciepło. Druga piorunująca wiadomość to tajemnica "piekarni" prowadzonej przez Olusia i Przemcia, w której udziały miała ciotka a teraz przeszły one na Joannę. Mężczyznom bardzo trudno jest wyjawić jej,czym tak naprawdę zajmuje się ich firma. Jednak nie zdradzę żadnej z tych tajemniczych informacji, żebyście swoją ciekawość mogli zaspokoić już tylko czytając "Balladę...".
Żeby dowiedzieć się jak potoczy się życie bohaterki, z kim będzie dzielić smutki i radości musicie koniecznie sięgnąć po lekturę. Dlaczego? Bo jest to naprawdę optymistyczna książka. Mimo wielu kryzysów, problemów i rozczarowań autorka udowadnia nam tą opowieścią, że warto walczyć o swoje szczęście i marzenia. Idąc przez życie z podniesioną głową pełną pomysłów możemy stworzyć coś z niczego, możemy czerpać korzyści z czegoś, co lubimy robić. Czasami warto połączyć siły z obcą osobą, by móc wspólnie dążyć do wytyczonego celu a przy okazji zawrzeć nowe przyjaźnie. "Ballada o ciotce Matyldzie" jest idealną lekturą na zimowy wieczór, ale i na letni wypoczynek. Jest lekką i przyjemną książką przekazującą czytelnikowi wiele pozytywnych myśli. Pani Magdaleno, proszę o więcej!
Recenzja pochodzi z mojego bloga czytelnicza-dusza.blogspot.com