Jillian Westfield to młoda kobieta, posiadająca uroczą córeczkę, kochającego, chociaż zawsze będącego w biegu męża oraz piękny dom na przedmieściach. Wzorowa pani domu, matka, żona. Wychuchany dom, zadbane ciało, rozwijające zajęcia dla siebie i córki. Jednocześnie Jillian ciągle wraca myślami do czasu poprzedniego związku, który rozpadł się gwałtownie zaraz na początku znajomości z jej aktualnym mężem. Ciągle wyobraża sobie jakie byłoby jej życie z Jacksonem? Co by się stało, gdyby nigdy nie poznała i nie poślubiła Henry'ego? Jak wyglądałaby jej praca w agencji reklamowej, z której zrezygnowała, gdy była w ciąży? Jak? Gdyby? Co? Pytania kłębią się w jej głowie, wpływają na jej coraz gorszy nastrój, coraz bardziej potęgują niezadowolenie z aktualnego życia.
Nagle Jillian dostaje szansę na sprawdzenie, co by było gdyby... Przenosi się do momentu sprzed siedmiu lat, do czasów, kiedy jej związek z Jacksonem był jeszcze ciągle szczęśliwy, a Henry'ego wcale nie znała. Dana jest jej szansa podjęcia nowych wyborów, wpłynięcia na przyszłość, różnorakich zmian. Jak sobie z nimi poradzi? Co będzie dla niej ważne? Jakie decyzje podejmie?
Angielski tytuł książki - "Time of My Life" - lepiej oddaje jej ideę. Czyż większość z nas nie patrzy sentymentalnie w przeszłość i wspomina te "najlepsze czasy"? Dlaczego tak uwielbiamy oglądanie się w przeszłość i gdybanie nad kolejami losu? Wiele osób wręcz jest tak skupionych na przeszłości, że nie zauważa i nie docenia teraźniejszości. A przecież teraźniejszość to przeszłość jutra! I ciągle mamy na nią wpływ, nie jest nam potrzebna wycieczka w przeszłość.
Autorka stworzyła opowieść wciągającą, zadajacą wiele pytań dotyczących życia. Podejrzewam, że dla wielu czytelniczek może to być książka ważna właśnie z tego powodu - całkiem sporo osób lubi przypominać sobie dzięki książkom różne prawdy dotyczące życia. Język jest dosyć potoczny, "życiowy". Fabuła i bohaterowie są skonstuowani ciekawie, jednak były momenty, które niestety odrobinę mi dokuczyły. Momentami zawdzięczałam to głównej bohaterce, bo denerwowała mnie jej chaotyczność i hm... miejscami wręcz zadziwiająca w jej wieku niedojrzałość. A dwa lub trzy razy zezłościłam się na autorkę (bo to chyba nie jest sprawa tłumaczenia). Dlaczego? Na przykład w końcówce książki bohaterka spazmuje nago w ramionach męża, który za chwilę wychodzi, by wsiąść do samochodu, w którym czeka na niego przyjaciel. A co robi naga bohaterka? Stoi w oknie i macha mu na pożegnanie. Aż cofnęłam się odrobinę w tekście i przeczytałam jeszcze raz, nie znalazłam nigdzie jednak słowa o zarzuceniu czegoś na siebie (no, chyba, że naprawdę byłam zbyt zmęczona i półślepa i coś przeoczyłam). Ciekawe, czy tylko ja mam wrażenie, że chyba to jednak nie miało być do końca tak
.
"Jillian Westfield wyszła za mąż" to dobre czytadło, które umili nam wieczór, zostawi w głowie trochę życiowych pytań. Polecam wszystkim, którzy potrzebują odrobiny rozrywki, zapomnienia, relaksu.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com]