Książka ta została napisana przez mojego ulubionego pisarza, Philipa K. Dicka. To powoduje zarazem, że przy ocenianiu tego utworu mogę być mało obiektywna. Ale czy aby na pewno? Przeczytałam dużo powieści tegoż, więc potrafię w miarę ocenić poziom "Galaktycznego druciarza" w stosunku do pozostałej twórczości Dicka. Najpierw jednak uwaga i to dosyć istotna, bo nie chcę, aby tu zachodziły duplikaty. Otóż, w 1996 roku wydawnictwo Rebis wydało tę powieść po raz pierwszy w Polsce. Oryginalny tytuł Galactic Pot-Healer przetłumaczono jako "Galaktyczny druciarz" właśnie. I tę wersję czytałam. Nie umiem odpowiedzieć, czy jest to dobra, fachowa robota tłumacza, nie mniej jednak książka miała u nas powtórne wydanie, tym razem jako "Druciarz galaktyki" w 2002 roku. Może ktoś z Was umie się wypowiedzieć na temat obydwu wydawnictw? Chętnie poczytam.
Przechodząc do książki... Powieść opowiada o człowieku, który jest druciarzem, a dokładniej rzecz ujmując - składa zniszczoną ceramikę w całość. Niestety, żył on w bardzo ciężkich czasach, gdyż praktycznie nie było dla niego pracy, a wokół panował komunizm. I tak, jego krajem nie były Chiny czy Rosja, lecz USA. Oczywiście dla stałych czytelników Dicka nie stanowi to żadnej niespodzianki, bo autor ten uwielbiał przekształcać sobie znaną rzeczywistość w rzeczywistość, w której loty międzyplanetarne są na porządku dziennym, a zamiast demokracji mamy inny ustrój. To jest druga powieść, z którą się zetknęłam, jeśli chodzi o komunizm. Pierwsza to oczywiście genialna "Człowiek z Wysokiego Zamku". Wracając do naszego druciarza, to to powoli popada on w stan depresyjny. Aż nagle, pewnego pięknego dnia coś, co zwie się Glimmung, nawiązuje z nim kontakt...
Więcej nie opowiem, bo będę spojlerować, czego nie lubię. Pytanie brzmi: czy warto zabierać się za tę powieść? Starzy wyjadacze jego powieści zapewne nie znajdą tu sporo wybitnych rzeczy; po prostu książka, przy której można się odprężyć i którą czyta się szybko i oczywiście przyjemnie. Dick pisze lekko, ale nie zawsze porusza takie tematy. Wydaje się, że "Galaktyczny druciarz" to groteska, która ośmiesza to, iż człowiek, który ma zawód, nie może się w nim realizować. A może to nie to? Nie wiem - w każdym razie żadnego większego przesłania tutaj nie widzę. Tak więc powieść ta nie należy do najwybitniejszych dzieł Kindreda, stworzył - moim zdaniem - lepsze. "Galaktyczny druciarz", jak wszystkie tego pana, powstał na kanwie pewnego schematu, który powoli (niestety) zaczyna mi się nudzić. Widać wyraźnie wpływ biografii Dicka na powieść: żona i rozwód. On to przeżył, on o tym pisze. Normalne, większość pisarzy tak robi. Nie mniej jednak jest jeszcze coś. Cała przygoda, która spotyka głównego bohatera jest może i ładna, i bajkowa, ale... wygląda trochę tak, jakby była pisana pod wpływem narkotycznych wizji. Zapewne nie jestem zbyt daleka od prawdy, skoro Dick miał i schizofrenię, i lubił sobie wziąć. Generalnie
"Galaktyczny druciarz" nie jest złą książką. Kto mało lub wcale czyta Dicka, temu zapewne mocno się spodoba. W sumie wszystko zależy od tego, która z kolei będzie to powieść tego pana. Jeśli dopiero zaczynasz - będziesz mieć podwójną satysfakcję. A jeśli jesteś starym wyjadaczem, jak ja, to... Przeczytasz, dasz "4" z lekkim minusem i zapomnisz.
A na koniec coś, co można znaleźć w tym tekście, a co bardzo mi się spodobało:
- Czy na twojej planecie jest bardzo źle? - zapytał gastropoid. - Ziemia, tak ją nazywacie?
- Na Ziemi - powiedział Joe - jest jak w niebie.
- No to jest źle.
- Tak - oznajmił Joe.