Ludzkie przeznaczenie to jedna z największych tajemnic. Nikt z nas nie wie co jest mu pisane, ale nie przeszkadza to w snuci planów i domysłów. Co jednak gdyby w naszym przeznaczeniu nie było zapisane nic o czy marzymy? Gdyby była tam tylko ciemność i wielka niewiadoma? A przecież może być jeszcze gorzej… To co jest na pisane w przyszłości może nas przecież pozbawić miejsca, które nazywamy domem, zaufania do innych ludzi, przyjaźni, a w końcu także i miłości naszego życia. Jak sobie z tym poradzić, albo lepiej… jak temu zaradzić?
Długo przyszło nam czekać na kontynuację Córki żywiołu (ponad półtora roku) autorstwa Leigh Fallon, ale wreszcie jest. Dzięki temu ponownie spotkaliśmy się z czwórką nastolatków, którzy zostali pobłogosławieni przez wysłannika bogini Danu, mocami pozwalającymi panować nad żywiołami: ogniem, wodą, ziemią i powietrzem.
Megan włada żywiołem powietrza, natomiast jej chłopak i największa miłość potrafi sprawować kontrolę nad żywiołem wody. Zarówno ich związek jak i miłość kwitną w najlepsze, ale nigdy przecież nie może być za dobrze. W „raju” tej dwójki pojawia się dość znaczący problem… ich żywioły nadmiernie do siebie ciągną co niestety, według prastarych legend, może doprowadzić do największego kataklizmu w dziejach ziemi. Jego wynikiem może być zagłada całej planety. Co więcej, okazuje się, że Meg po przez dotyk może zabierać zarówno Adamowi jak i jego rodzeństwu, energię. Jak wytłumaczyć takie sytuacje? Dlaczego żywioł Megan ciągnie nie tylko do jej ukochanego, ale także do Riana i Aine? Gdyby tych rozterek było mało, Knoksi znowu szykują się do natarcia…
Leigh Fallon urodziła się co prawda w Południowej Afryce, ale całe swoje dzieciństwo i dorosłość spędziła w Irlandii gdzie przenieśli się jej rodzice, gdy pisarka miała zaledwie rok. Po ukończeniu szkoły sporo podróżowała, ale gdy urodziły się jej dzieci postanowiła na stałe osiąść w Irlandii. Wtedy właśnie odkryła, że uwielbia pisać. Córka żywiołu jest jej debiutem, który otwiera równocześnie trylogię Carrier. Natomiast Cień żywiołu jest długo wyczekiwanym tomem drugim.
Przyznam, że z początku nie bardzo mogłam połapać się w historii zawartej w tej części. Niestety tak odległy odstęp pomiędzy tomami nie sprzyja szczegółom zapamiętywanym w trakcie czytania. Wszystko co poznałam i za co polubiłam Córkę żywiołu po prostu znikło, a co za tym idzie, znaczną część czasu lektury jej kontynuacji musiałam poświęcić na ponowne wdrożenie się do świata Megan i jej znajomych. No i oczywiście po raz kolejny musiałam przyswoić sobie kto jest kim i po której stronie stoi. Właśnie w tym miejscu (bohaterowie) ujawniło się moje niezadowolenie, ponieważ o ile w części pierwszej, pisarka nawet się postarała o nakreślenie poszczególnych postaci (notatki z lektury poprzedniego tomu ułatwiają odświeżanie pamięci
), to tutaj niestety całkiem o tym zapomniała. Zuepłnie tak jakby doszła do wniosku, że przecież już nad tym pracowała, a i czytelnicy już są z nimi zapoznani więc nie warto zbytnio tracić czasu. A szkoda! Bo nawet niewielkie, ponowne zarysowanie bohaterów, znacznie ułatwiłoby „odkurzanie” czytelniczej pamięci.
Na całe szczęście, kiedy doszłam już ze wszystkim do ładu, mogłam spokojnie dać się wciągnąć historii. Niestety moja radość nie trwała długo. Fallon bardzo szybko zaczęła wszystko gmatwać i zapętlać. Wiem, powinien być to przecież jeden z atutów, a nie minusów, bo przecież dzięki temu fabuła staje się ciekawsza. Niestety nie w przypadku Cienia żywiołu, tutaj wyszło to naprawdę dziwnie oraz sztucznie. Nic nie miało sensu, a już na pewno nie wiadomo było dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Innymi słowy mówiąc, cały związek przyczynowo skutkowy po prostu leży i kwiczy. Co jeszcze można zarzucić fabule? Chyba jeszcze tylko to, że jest nad wyraz przewidywalna i dość schematyczna. Po raz kolejny przychodzi nam bowiem czytać o niespełnionej miłości, ponieważ bohaterka ma ważniejszą misję do spełnienia, a jej przeznaczeniem jest uratowanie ludzkości.
Jedyne co mi się chyba podobało w tej książce (oprócz samego pomysłu na wykorzystanie żywiołów i legend) to prosty oraz plastyczny język jakim operuje autorka. Dzięki niemu powieść czyta się błyskawicznie, więc i niesmak tej lektury nie gości u nas zbyt długo.
Podsumowując. Córkę żywiołu naprawdę bardzo polubiłam. Ba! Byłam jej lekturą dość zachwycona. Chyba właśnie dlatego po raz enty ustawiłam poprzeczkę dla kontynuacji, zbyt wysoko. Niestety Cień żywiołu nie sięgnął nawet połowy tego dystansu. A ja mam nauczkę (pewnie tylko na jakiś czas), aby do kolejnych tomów podchodzić z większą ostrożnością i dystansem. W końcu zawsze milej jest dać się pozytywnie zaskoczyć, niż gorzko rozczarować.
http://ogrodpelenksiazek.blogspot.com/2013/11/cien-zywioow-l...