W odległej już przeszłości byłam wielką fanką powieści Marii Rodziewiczówny. Do dzisiaj mam w swojej bilioteczce kilka jej książek a między nimi ukochanego i wielokrotnie czytanego "Dewajtisa". Toteż jak zobaczyłam w Kuferku Książkówki powieść Marii Rodziewiczówny "Byli i będą", biorąc dział w rozdaniu, wybrałam ją właśnie i udało się. Książka przyciągnęła mój wzrok również swą niebanalną okładką, na której umieszczono fragment Pikiety powstańczej Maksymiliana Gierymskiego. Powstaniec na koniu to wyraźny sygnał, że w treści książki będzie odniesienie do powstania styczniowego. I tak faktycznie jest, gdyż akcja książki głównie toczy się na Litwie po 1863 roku, chociaż również w Warszawie, gdzie przebywający, a pozbawieni swej ziemi, kresowiacy marzą tylko o powrocie w swoje rodzinne strony na Litwie, gdy lojalna wobec zaborcy arystokracja nie gardząc przejmowaniem w zarząd zarekwirowanych na Litwie majątków ziemskich prowadzi wystawny tryb życia i bawi się doskonale.
Upadek powstania styczniowego sprawił, że Polacy mieszkający na Litwie ponieśli ogromne straty nie tylko osobowe, materialne, ale i moralne, gdyż część społeczności polskiej uległa rusyfikacji przechodząc na prawosławie co zdegradowało ich społecznie w oczach patriotów polskich. Ci, którzy przetrwali próbują wszelkimi sposobami utrzymać ziemię, która pozostała w ich rękach, a przy tym wspomagać się wzajem, ale również dbać o odradzanie się ducha patriotycznego. Wydatnym przykładem takiego postępowania jest matka powstańca Stefana Hrehorowicza, którego majątek w Kozarach został po jego śmierci zarekwirowany przez zaborcę, gdy opuściła go wdowa po nim z synem. Starsza Pani Hrehorowiczowa po przeniesieniu się do dworu w Grelach, jedynego majątku, który jej pozostał staje się ostoją nie tylko dla swych wnuków, których rodzice zostali zesłani na Sybir, ale i dla będących w potrzebie sąsiadów. Z ogromnym trudem udaje jej się utrzymać tę ziemię dla jedynego syna Stefana, który wychowywany w Warszawie przez matkę i jej ojca na panicza długo nie wie czyim jest synem, i nie utrzymuje żadnych kontaktów z babką. Dopiero, gdy dowiaduje się kim był jego ojciec w jego życiu następuje diametralna zmiana, która doprowadza do zerwania z rodziną matki i zbliżenia się do babki.
Wątek rodziny Herhorowiczów to jeden z wielu, jakie w książce Rodziewiczówny "Byli i będą" się pojawiają. Książka jest bowiem wielowątkowa, a co za tym idzie i bohaterów ma wielu i z różnych klas społecznych się wywodzących. A każda postać jest barwna i ciekawie oraz dogłębnie nakreślona na tle warunków życia na kresach, na wsi czy też w mieście a przy tym mocno osadzona w fabule książki jak choćby żebraczka, od przybycia której do krośniańskiego zaścianka zaczyna się akcja książki.
Powstanie z 1863 roku, ruchawka, jak w książce jest ono określane przez niezbyt mu przychylnych a wręcz nawet przeciwnych, jednych pozbawiło wszystkiego a innych wzbogaciło. Do tych drugich należał mieszczanin Bohuszewicz, który jednak swą lojalność dla zaborcy przypłacił życiem żony, zgwałconej przez jenisiejców. Bohuszewicz mszcząc się sprowadza nieszczęście na zaścianek krośniański, który w odwecie zostaje spalony, a szlachta w nim mieszkająca wywieziona na Sybir. Ratuje się z tej represji tylko cztery osoby w tym dwójka narzeczonych, Marcelka i Wiktor, którzy po latach ukrywania się w lesie pozostawiają w Grelach swego syna i uciekają do Królewca, skąd wracają po latach z córką i pod przybranym nazwiskiem osiadając w miasteczku. Historia tych dwojga i ich dzieci to smutny i wzruszający wątek w "Byli i będą", który jednak ku mojemu zadowoleniu dobrze się kończy.
Jak to w książkach Rodziewiczównej bywa, mamy i w "Byli i będą" różne odmiany miłości, ale na pierwszym miejscu jak zawsze jest miłość do ziemi ojczystej. Umierający dziadek Wiktora przekazując mu ostatnią swą wolę tak mówił do wnuka :
"- No to jakby i wszystko. Dobro i wszystko, co jest, twoje. Trzymaj w garści i pilnuj, ano się w dostatku nie kochaj. Jedno zdechnie, drugie się spali, nie trza się o to turbować. Ale ziemi to nie puść, pazurami, zębami dzierż. Ziemia się nazywa grunt, w niej wszelkie korzenie tkwią, i trawy , i drzewa, i człowieka. Puścisz ziemię, będzie cię wiatr nosił po świecie, suchą łomakę!. A uchowasz ziemię - to choćby cię sto razy od niej oderwali, to wrócisz i zakorzenisz się znowu.
Oj, święte słowa, święte! - rzekła przeciągle jedna z kobiet.
- A niby to rozumiecie. Jakże, o jakiej ja ziemi to gadam?
- O jakże, o naszej.
- Co to? Naszej?
- Ot, o tych zagonkach, co je od wieku trzymamy.
- Durne wy. Nasze i pod Krakowem, i pod Smoleńskiem. Oj zgłupiał naród, zgłupiał. Bodajby was znowu do szkoły nie wzięli, byście sobie przypomnieli! "
Rodziewiczówna w swej powieści pisze również o wielkim przywiązaniu chłopów kresowych do swej wiary, której bronią oni wszelkimi sposobami ponosząc nawet ogromny trud kar finansowych, rujnujących ich gospodarstwa, za nieuleganie naciskom ze strony zaborcy.
Lubiłam książki Marii Rodziewiczówny za klimat jaki w nich tworzyła. Na ten klimat miał istotny wpływ sposób w jaki pisarka ukazywała miedzy innymi budzenie się uczuć pomiędzy bohaterami w swych powieściach. I w tej jest podobnie, gdyż książka, mimo iż nie ma nic wspólnego z romansem wątków romansowych ma aż cztery, a nawet przez moment pięć, gdy weźmie się również pod uwagę płomienny związek młodego Herhorowicza ze starszą od siebie żoną kuzyna. Sporo miejsca w powieści zajmują sprawy miłości, która łączy młodych nie bacząc na komplikacje wynikające z podziałów społecznych. A są to komplikacje poważne, gdyż jak mają spojrzeć rodzice na miłość swych dzieci do potomków ludzi, którzy ulegli degeneracji społecznej trzymając stronę zaborcy, albo oszukali swych sąsiadów. Te uczucia to jednak pozytywna strona tych związków, gdyż pozwalają na odradzanie się w młodym pokoleniu polskiego ducha.
Mogłabym tak pisać i pisać, gdyż "Byli i będą", mimo iż nie są objętościowo obszerną książką, są jak powieść rzeka. Tyle w niej wartko toczących się wątków, które są ściśle ze sobą powiązane podobnie jak i losy jej bohaterów, które się przeplatają i łączą.
Z ogromną przyjemnością powróciłam do prozy Marii Rodziewiczówny i z rozrzewnieniem zagłębiłam się w losy bohaterów jej powieści współczując im i ciesząc się gdy się okazało, że ich losy mimo różnych przeciwności znajdują szczęśliwe rozwiązanie. Odnalazłam w książce wszystko to co kiedyś sprawiało, że czytałam jej powieści z ogromną przyjemnością chłonąc słowo i obrazy jakie w nich stworzyła chociaż to co pisała dzisiaj wydawać się być może przygnębiającym, gdyż sporo w tym smutku i udręczenia wynikającego z sytuacji polityczno społecznej.
Maria Rodziewiczówna urodzona w lutym 1863 roku, już po zesłaniu jej rodziców na Sybir, z którego powrócili gdy miała 8 lat sama doświadczyła losu jaki stał się udziałem wielu innych rodzin powstańców. W "Byli i będą", które napisała w 1908 roku zawarła więc sporo z doświadczeń własnej rodziny, która podobnie jak mąż córki Herhorowiczowej po powrocie z Syberii osiadła w Warszawie, gdzie żyła w biedzie do czasu, gdy ojciec został administratorem majątku ziemskiego a z czasem odziedziczył majątek Hruszowa po swym bezdzietnym bracie. Maria po śmierci ojca przejęła zarząd nad majątkiem i zarządzała nim do wybuchu wojny. Żyjąc sama na kresach poznała doskonale realia społeczne i kulturowe tych ziem co pozwoliło jej wiernie oddać je w powieści, w której stworzyła społeczną i kulturową panoramę kresów w drugiej połowie XIX wieku.
Dla tych, którzy nie znają języka rosyjskiego pewne trudności może sprawiać sporo nazewnictwa zaczerpniętego z tego języka, którym przeplatana jest mowa części bohaterów książki, ale przypisy u dołu stron pozwalają bez problemu zrozumieć te pojęcia a książkę czyta się szybko, gdyż jej intrygująca fabuła sprawia, że trudno się od niej oderwać.Przynajmniej ze mną tak właśnie było.