Po wspaniałej serii "Jutro" nadchodzą "Kroniki Ellie". Wszechobecne zapowiedzi nowej trylogii Johna Marsdena można było obserwować na niemal każdej stronie internetowej poświęconej literaturze. Ogromna popularność historii grupki przyjaciół, którzy przeżyli wojnę sprawiła, że fani na całym świecie z wielką niecierpliwością czekali na premierę, jednocześnie obawiając się, że uzupełnienie nie spełni ich oczekiwań i okaże się gorsze niż główna seria. Czy warto więc sięgnąć po "Kroniki Ellie"? Nie będę już dłużej trzymać was w niepewności.
Przenosimy się nieco w czasie. Od wojny upłynęły już cztery miesiące, a życie mieszkańców Wirrawee wydaje się powoli wracać do normalności. Ustalona granica między Australią, a terytorium wroga nie jest jednak spokojnym miejscem. Tu nadal dochodzi do zamieszek, zabójstw i porwań. Ellie Linton mieszka tuż przy niej i gdy myśli, że koszmar, który przeżyła razem z przyjaciółmi wreszcie się skończył, znów musi zmierzyć się z traumatycznymi przeżyciami. Czy tym razem poradzi sobie równie dobrze? Czy starczy jej sił by zająć się Gavinem?
Zanim rozpoczęłam lekturę myślałam, że autor już niczym nie będzie w stanie mnie zaskoczyć. Oczywiście jak zwykle przy twórczości Johna Marsdena mocno się pomyliłam. Nie tylko zapewnił mi niesamowite źródło wzbudzające emocje, to jeszcze zrobił to niemal natychmiast po przeczytaniu kilku stron. Co więcej, nie poprzestaje tylko na jednym wydarzeniu, ale stara się zaskakiwać czytelnika na wiele innych sposobów także później.
Nie myślcie sobie jednak, że będzie wiele niebezpieczeństw, momentów grozy, przy których czytaniu towarzyszy nam dreszczyk i strach o głównych bohaterów. Wprawdzie pojawia się kilka tego typu motywów, ale są one nie do porównania z tymi z przewodniej serii "Jutro". Mam nadzieję, że jest tak tylko dlatego, że akcja dopiero się rozkręca i w następnych tomach będzie lepiej. Nie zapominajmy także, że mówimy o czasach pokoju, więc akcje w stylu wysadzenia lotniska, czy skakania do rozpędzonego pociągu raczej już się nie pojawią.
Fascynujące jest to, że John Marsden zechciał kontynuować losy Ellie, Fi, Lee i Homera. Rozumiem, że zapewne pierwszym argumentem był większy zarobek, ale w końcu nie widać tego w sposobie pisania i tworzeniu nowej historii. Autor w każdym stara się o to, aby jego powieść była dopracowana w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe, pilnując, aby czytanie nie tylko wywoływało u nas skrajne emocje, ale także było źródłem rozrywki i dobrej zabawy.
Ponadto autor nie skupia się na siłach wroga, militarnych dokonaniach itp. Tym razem główną bohaterką jest Ellie i jej zmagania z życiem jako dorosłej. Nie będę pisać na ten temat już więcej, bo musiałabym zdradzić sporą część fabuły, a nie chcę wam odbierać przyjemności czerpanej z czytania. Powiem tylko tyle, że dorośli potrafią być okrutni, a wkroczenie w ich świat niezwykle trudne.
Jeśli jeszcze nie było wam dane sięgnąć po "Kroniki Ellie" to koniecznie musicie zrobić to jak najszybciej. John Marsden po raz kolejny udowadnia, że jak zabiera się za pisanie, to wkłada w swe dzieło całe swoje serce, kawałek siebie. Chcecie się dowiedzieć co postanowił przekazać czytelnikom tym razem? Koniecznie ruszcie do bibliotek i księgarń. Polecam!
Więcej moich recenzji znajdziecie na:
http://life-is-short-make-it-happy.blogspot.com