Po nieco nudnawym "Starciu królów" zastanawiałam się, czy siegnąć po następny tom "Pieśni lodu i ognia". Jestem jednak konsekwentna i postanowiłam przeczytać całą serię. Dziękuję mojemu uporowi za to, że mogłam - dosłownie! - pochłonąć obydwie części "Nawałnicy mieczy". Gdyby nie on, ominęłaby mnie prawdziwa uczta dla wyobraźni.
Tom trzeci "Pieśni lodu i ognia" nokautuje swoich poprzedników już od pierwszego rozdziału. Wydarzenia początkowe "Stali i śniegu" zazębiają się z ostatnimi "Starcia królów" - możemy więc obserwować tok bitwy nad Czarnym Nurtem zarówno od strony ofensywnej (Stannis Baratheon), jak i defensywnej (Tyrion Lannister).
Głównym bohaterem, podobnie jak wcześniej, jest walka o władzę. Sposobów, by ją zdobyć jest mnóstwo: intrygi, zagrywki polityczne, aranżowane małżeństwa, magia... można tego mnożyć w nieskończoność, ale która droga jest skuteczna? - na to pytanie nieprędko poznamy odpowiedź. Okazuje się, że nigdzie nie można czuć się bezpiecznie, nikt nie zasługuje na zaufanie, a radosne okoliczności obfitują w krew mocniej, niż bitwy.
Nieubłaganie nadciąga zima. Za Murem po trzykroć rozbrzmiewają rogi. Legenda okazuje się prawdą, a na martwych koniach zbliżają się upiory z opowieści Starej Niani - Inni. Daenerys zbiera upragnioną armię. Jak na swój młody wiek wiele przeżyła, co odbija się na jej psychice. Szybko dojrzewa, staje się władcza i zdeterminowana. Jaime, pilnowany przez brzydką i męską Brienne z Tarthu, powraca do Królewskiej Przystani, a rozdziały przybliżające jego sylwetkę sprawiły, że chcąc, nie chcąc, zaczęłam żywić do niego cieplejsze uczucia. Podobnie sytuacja ma się z Tywinem Lannisterem, do którego - po bliższym poznaniu - poczułam respekt za to, że za wszelką cenę stoi na straży dobrego imienia Lannisterów i w głębi duszy - pomimo roli surowego ojca, którą przyjął - miłuje swoje dzieci. Karzeł w dalszym ciągu wzbudza kontrowersje, a ze swojej ułomności uczynił tarczę, którą - przy pomocy nieprzeciętnej inteligencji - umiejętnie się posługuje.
Największym atutem wszystkich bohaterów jest ich realizm - ale to już zasługa Georga R.R.Martina. Pełnokrwistymi postaciami targają silne emocje, a gdy cierpią, czytelnik również odczuwa ból. Są tak wyraziste, że aż nie chce się wierzyć, że stworzyła je wyłącznie wyobraźnia autora.
Obydwa tomy "Nawałnicy mieczy" przeczytałam bez przerwy. Opisane wydarzenia wbijają w fotel na kilka dobrych godzin, a czytaniu towarzyszą złość, chęć buntu i poczucie niesprawiedliwości. Do tego wszystkiego dochodzą niespodzianki od autora, z którymi chyba nigdy się nie pogodzę. Ale może to jest właśnie recepta na dobrą powieść?