Nie ma chyba większej przyjemności, kiedy zakończenie książki zaskakuje i wywołuje te cudowne uczucie mętliku w głowie, a na półce czeka kolejny tom. Gdy nie trzeba czekać, snuć domysłów i wysyłać do Wydawnictwa desperackich próśb o przyspieszenie daty premiery kolejnej części. Tym razem miałam to szczęście, że po powrocie z „Miasta upadłych aniołów” mogłam bezpośrednio udać się do „Miasta zagubionych dusz”.
Po tragicznych wydarzeniach w ogrodzie na dachu nadrzędnym celem stało się odnalezienie Jacea. Nikt nie ma pewności, czy chłopak nadal żyje. Trwają poszukiwania, które nie przynoszą większych rezultatów. Tylko nieliczni postanawiają nie poddawać się, ale nawet oni nie przypuszczają, jak bardzo ostatnie zdarzenia wpłynęły na losy chłopaka. Clary musi podjąć ryzykowną grę, ale czy to wystarczy, żeby odnaleźć i uratować ukochanego i czy bez pomocy przyjaciół ma szansę wygrać tę walkę?
Przyzwyczaiłam się już, że autorka dozuje napięcie od pierwszych stron, zaskakuje i dostarcza mnóstwa emocji. Znów wciągnęła mnie w przysłowiową „gonitwę za króliczkiem”, mamiła iluzją, naraziła na morze emocji, a na koniec i tak pozostawiła z pustymi rękami. Zakończenie piątego tomu, choć nie tak spektakularne, jak w przypadku poprzedniej części pozastawia niedosyt, a rozbudzona ciekawość musi pogodzić się z oczekiwaniem na uzyskanie odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
Lekki styl autorki i nieustanne „podgrzewanie atmosfery” sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie i nie sposób oderwać się od niej. Opisy są niemęczące i pobudzające wyobraźnię. W tej części Cassandra Clare dopuściła do głosu więcej bohaterów, dzięki temu śledzimy wydarzenia z punktu widzenia liczniejszego grona osób, mamy też dostęp do ich myśli, uczuć i wrażeń. Nie zabrakło również wątku romantycznego. Miłość wisi nie tylko w powietrzu, a to sprzyja nowym związkom i podsyca ogień, w tych, które znamy z poprzednich tomów cyklu.
Większość bohaterów przeszła metamorfozę. Dla niektórych była to zmiana korzystna, ale zdarzały postacie, które utraciły tę część swojego charakteru, za które tak bardzo je polubiłam. Zabrakło mi ciętego języka Aleca, Isabelle trochę spiłowała "pazurki", a sama Clary za bardzo zaczęła rozczulać się nad sobą. Na szczęście nie zawiódł mnie Jace i Sebastian, którzy idealnie sprawdzili się w swoich rolach.
Książka wciągnęła mnie do swojego świata, zaczarowała klimatem i sprawiła, że oderwałam się od rzeczywistości. Moim zdaniem nie jest to najlepsza część serii, gdyż autorka za bardzo skupiła się na uczuciach i łączeniu bohaterów w pary. Niemniej jednak podróż do świata Nocnych Łowców okazała się jak zawsze fascynująca i intrygująca. Książkę oczywiście polecam. Fanek serii nie trzeba przekonywać, a tym, którzy nie byli na wycieczce w miastach, w których magia przenika do rzeczywistości, jaką zachęcam do zapoznania się z całą serią.
http://nieczytam.blogspot.com/2013/10/miasto-zagubionych-dus...