Nie ma przestępstwa bez motywu, nikt nie jest zły bez powodu.
Książka trafiła do mnie przez przypadek, nie z żadnych rekomendacji, pierwszy raz zobaczyłam ją w księgarni internetowej, zainteresował mnie opis, cena również zachęcała-, więc dodałam do koszyka. „A jednak… strzelę!” to niewielkich rozmiarów książka, zaledwie 103 strony. Jednak treścią, jaką w sobie zawiera, mogłaby obdarować kilka innych tytułów. Dużo tam cierpienia, strachu, emocji, bezradności.
Historia Niko rozpoczyna się od teraźniejszości, od rozprawy w sądzie, gdzie na ławie oskarżonych są jego „koledzy” z klasy: Matthias, Kevin i Raphael. Oskarżeni są oni o dość brutalne pobicie chłopca, oraz jego wcześniejsze szantażowanie, zastraszanie, bicie i poniżanie.
To krótka historia, którą ciężko streścić, przez ten nawał emocji, jakie we mnie wywołała. To niemy krzyk Niko o pomoc, jednak strach przeważa i w końcu o tą pomoc nikogo nie prosi. Z obawy o matkę, która straciła pracę a niedawno odszedł od nich ojciec-, aby nie dostarczać jej jeszcze więcej kłopotów. Nie zwierza się również starszemu bratu, aby nie wyjść na tego słabeusza.
Podjęty jest temat gier komputerowych, tych bardziej brutalnych gdzie się zabija. Autorka pokazuje jak wbrew pozorom niewinna gra może zepsuć myślenie dziecka, jak może nim pokierować ku złemu, ku przemocy.
W pewnym momencie po wizycie na forum samobójców w Niko przechodzi przemiana- ktoś, kto był ofiarą i niewolnikiem, może stać się silny- z ofiary na oprawcę. Jak cienka musi być ta granica, gdzie każda decyzja zawodzi, każdy pomysł wyjścia z sytuacji wydaje się beznadziejny, nawet popełnienie samobójstwa powoduje myśl, że jednak poprzez to działanie oprawca zwycięży? I co zrodziło się w głowie chłopca, aby stać się oprawcą? W Niko zbudziła się postawa agresywna i buntownicza. Ten bunt zaczął manifestować wobec matki, brata, przestał chodzić do szkoły, a wolny czas zaczął spędzać przed komputerem „zabijając swoich oprawców”.
To historia bardzo samotnego chłopca żyjącego w świecie prawa pięści, który nie może sobie poradzić z rzeczywistością. Niko opisuje nam to w formie pamiętnika, w pewnym momencie usprawiedliwia swoich oprawców, co powoduje, że godzi się trochę ze swoją sytuacją. Jego przemianę zauważyć można przy spisywaniu historii: gdy był ofiarą każdy dzień był oznaczony, natomiast gdy rozpoczyna się w nim przemiana w oprawcę już nie zaznacza w swojej historii jaki to dzień miesiąca.
Elisabeth Zoller poruszyła temat, który jest obecny w szkołach, może trochę zamiatany pod dywan, ale jest. Mam wrażenie, że szkoła zmieniła swoją funkcję z wychowawczo- naukowej na samą naukę. Szkoła powinna być miejscem gdzie idziemy z radością, po wiedzę, aby spotkać się z przyjaciółmi. Jednak przemoc w szkole jest coraz częstsza, występuje tzw. zjawisko fali. Jestem silniejszy, starszy, więc mi podlegasz i robisz, co mówię. Wszyscy wiedzą, że dzieje się źle, lecz nie ma odważnego, aby się temu przeciwstawić, i oprawcy stają się w ten sposób silniejsi, poza prawem.
Książka pisana prostym jednak dość dosadnym językiem. Historia opisana jest w miarę chronologicznie, pomimo, że rozpoczyna się od teraźniejszości. Bohaterzy bardzo dobrze nakreśleni, w pewnym momencie sam czytelnik może wywnioskować, dlaczego ci chłopcy są tak agresywni wobec Niko.
Okładka jak najbardziej adekwatna do zawartości. Przedstawia chłopca, lekko zamazana postać w ruchu, co może sugerować ucieczkę.
„A jednak… strzelę!” to książka poruszająca, która pozostanie w pamięci na długi czas.