"Julia Ferrars.
Dziewczyna, której dotyk jest śmiercionośny, która wysysa siły witalne i energię żywych ludzi i porzuca na ziemi ich bezwładne, sparaliżowane ciała. Dziewczyna, która większość swojego życia spędziła w szpitalach i izbach dla nieletnich przestępców. Dziewczyna, którą porzucili nawet rodzice. Dziewczyna uznana za chorą psychicznie i skazana na izolację w szpitalu psychiatrycznym, w którym szczury bały się żyć."
Julia z Adamem uciekają z kwatery Komitetu Odnowy i trafiają do Punktu Omega, przystani dla dzieci o szczególnych zdolnościach. Wreszcie są bezpieczni. Sielanka zakochanych trwa jednak krótko. Julia poznaje sekret, który może przekreślić ich wspólne marzenia o szczęściu…
Kontynuacja średniej powieści Tahereh Mafi "Dotyk Julii" nie wzbudziła we mnie zbyt wielu pozytywnych emocji. Może to ze mną jest coś nie tak, ale nie rozumiem fenomenu tej serii. Jest sobie nastolatka jakich wiele w dzisiejszej literaturze, tyle że posiada dar. Stara się nauczyć go wykorzystać, przez co robi wielkie zamieszanie. I tyle. Pamiętam jak napalona byłam na pierwszą część tymi głośnymi zapowiedziami, świetnymi opiniami, a tu co? Średnia książka w ładnej oprawie. Z "Sekretem Julii" było podobnie.
Najwięcej do zarzucenia mam tu samej Julii, która jest tak nijaką i tępą bohaterką, że aż mnie skręca od środka. I to jeszcze ona opowiada całą historię. Świetnie. Nie dość, że Julia jest po prostu nudna, to jeszcze (sic!) użala się nad sobą, non-stop mówi o cudownym uczuciu łączącym ją i Adama. Co oczywiście nie przeszkadza jej go zdradzać. Gdzie tu logika? Nóż mi się w kieszeni otwierał, kiedy po raz kolejny czytałam jej idiotyczne rozwodzenie się nad tym, kogo kocha, które (niestety) zajmowały jakieś 3/4 książki.
Wyglądało to mniej więcej tak:
"Adamie, jak ja cię kocham. Kocham cię naprawdę, całym sercem. Miłością prawdziwą i nieskończoną. Oh, jesteś dla mnie taki dobry, a ja jestem tak okrutną i nie zasługującą na życie istotą. Oh, Adamie, jak możesz mnie kochać. Ale muszę z tobą zerwać, zrozum to proszę. A może jednak powinniśmy być razem? Nie, jednak nie, ale Adamie jak ja za tobą tęsknię. Tak bardzo chciałabym, żebyś mnie teraz dotknął. Ale Warner... Nie rozumiem mojego uczucia do niego, ale jest taki dobry, trzeba mu współczuć. Co z tego, że kazał mnie torturować i zabiłam przez niego dziecko, ale on nakarmił bezdomnego psa. I jest taki sexy. Może jego też kocham."
"Ja nie funkcjonuję tak jak należy.
Jestem tylko konsekwencją katastrofy. Niczym więcej."
Kwestię bohaterów uratowali na szczęście zabawny, odważny i nieprzewidywalny Kenji oraz WARNER *.* I tu znowu muszę się poważnie zastanowić nad tym, co ze mną jest nie tak, skoro nie szaleję za pierwszym ukochanym naszej cudownej bohaterki, ale za jej oprawcą. To on uratował tą powieść w moich oczach. Co prawda nie jest już aż tak zły jak w "Dotyku", bo (niestety) musiał się zakochać w głównej bohaterce. Ale i tak jest najbarwniejszą z postaci wykreowanych przez autorkę. Nadaje powieści pikanterii, okrucieństwa, tajemnic... I wielu, wielu innych rzeczy. Wątkiem bijącym na głowę prawie całą książkę była kwestia jego dzieciństwa oraz rodziny. Zabawne, Pani Mafi najlepiej wyszedł właśnie bohater, którego nie powinniśmy lubić i nie powinniśmy się na nim aż tak skupiać.
„-Nie mam pojęcia, co ty widzisz w tym gościu – mówi – ale powinnaś spróbować z nim pomieszkać. Ten facet jest humorzasty, że hej.
– Nie jestem humorzasty…
– Taa, bracie – Kenji odkłada sztućce. – Jesteś humorzasty. Nic tylko „zamknij się, Kenji”, „idź spać, Kenji”, „nikt nie ma ochoty oglądać cię nago”. Tysiące ludzi marzy, żeby zobaczyć mnie nago. Mogę to udowodnić.”
Dobra, dość o postaciach. Teraz czas złajać autorkę za... nadawanie mocy praktycznie każdej postaci. W pierwszej części tylko Julia miała jakąś moc, jej dotyk zabijał. Okej, fajnie. Potem pojawił się Adam, który może ją dotknąć. No dobra, jestem to w stanie jeszcze przełknąć, z trudem, ale mogę. A następnie już z górki: dosłownie wszyscy. Jeszcze niektórych jestem w stanie zrozumieć. Ale po co dawać jakąkolwiek moc bratu Adama czy Warnerowi? Bez sensu. nagle wychodzi na to, że w każdym kryje się odrobina takiej "magii".
Schematyczny wątek miłosny też nie prezentował się zbyt dobrze. W pierwszym tomie byli tylko Julia i Adam. Zwykła parka, której związek nie jest łatwy, z jakiegoś powodu wyjątkowy, a jego podłoże było (co tu dużo mówić) po prostu naciagane. A tu nagle autorka sprezentowała mi (takie zaskoczenie normalnie) trójkącik! Nienawidzę trójkącików. Wiadomo jak to się kończy i nie inaczej było w tym przypadku. Ten wątek wyjątkowo kuleje. Oczywiście z winy Julii, która (jak Bella ze "Zmierzchu" i wiele jej następczyń) nie może się zdecydować, kogo by tu pokochać. I marudzi przez wszystkie strony, o czym już mówiłam. Mogłaby się wreszcie dziewczyna ogarnąć i zdecydować. Może w trzeciej części wreszcie to zrobi. Będzie to największe zaskoczenie.
Opisy, które bywały przydługie, też mnie nie zachwyciły. Już pomijając rozterki wewnętrzne głównej bohaterki, większość jej przeżyć czy opisów miejsc akcji można by skrócić o połowę, a książka i tak by na tym nie straciła. Może nawet by zyskała. Gdyby wszystko było konkretniejsze i rozwijało się szybciej.
"Ta planeta jest jak złamana kość, która nigdy nie została właściwie nastawiona, jak setki sklejonych odprysków kryształu. Zostaliśmy roztrzskani, a potem zrekonstruowani i poinstruowani, abyśmy każdego dnia udawali, że wciąż funkcjonujemy tak, jak należy. Ale to kłamstwo. Każdy człowiek miejsce myśl pogląd - to kłamstwo."
Tak samo sprawa ma się z akcją i ogólnie historią, która sama w sobie mogłaby być wciągająca. Seria Pani Mafi wygląda jak połączenie "Igrzysk śmierci" (gdzie walczymy o przetrwanie i staramy się przy okazji obalić rząd), "Delirium" (jesteśmy więzieni i terroryzowani przez rząd, godzimy się na to, ale potem zaczynamy przejrzewać na oczy) i może "Domu Nocy" (posiadamy moce). Brzmi ciekawie, ale ona nie umywa się do wcześniej wspomnianych. Na początku akcja ciągnie się, ciągnie i po jakichś 30 stronach miałam zamiar definitywnie odłożyć książkę. Potem na szczęście wystąpiło kilka przełomowych i zaskakujących momentów i zdecydowałam się dotrwać do końca, choćby nie wiem co! No i dla Warnera oczywiście.
W drugiej części miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o tym zniszczonym świecie. I znowu pudło. Nadrzędnym punktem wydarzeń jak i opisów (poza uczuciami) jest Punkt Omega i niestety nie dowiadujemy się praktycznie niczego nowego o świecie po apokalipsie. Odniosłam wrażenie, że Julii zbytnio to nie interesuje, więc nie powinno też interesować czytelnika; że są kwestie ważniejsze.
Język pozostaje niezmienny, praktycznie niczym nie różni się od tego użytego w "Dotyku". Nie jest trudny w odbiorze, miejscami trochę zbyt się unosi. Szczególnie w momentach, kiedy Julia rozmyśla (i nie mówię tu o myśleniu o miłości). Jednych może zrazić, innych oczarować. Zależy od gustu. Liczne metafory, powtórzenia oraz wygląd graficzny można polubić. Nadal podobają mi się te przekreślone zdania. Mają swój urok i pokazują jak Julia próbuje wypierać niektóre myśli.
Trochę nie rozumiem wprowadzenia oryginalnej okładki. Pierwsza, którą wydawnictwo samo zrobiło, była naprawdę udana. Druga mogłaby być w podobnym typie, tak żeby się jakoś obie zgrały na półce. A tu jednak nie. Nie żeby mi się ta okładka jako sama grafika nie podobała, co to to nie. Jest jednym z niewielu plusów tej książki. Bardzo dopracowana i stonowana. Tyle, że po prostu nie pasuje do pierwszej.
Zakończenie zapowiada zmianę postawy bohaterki. Mogłaby to wreszcie zrobić, wydorośleć. Końcówka jest niesatysfakcjonująca, trochę zbyt otwarta, czym zachęca do sięgnięcia po ostatni już tom. Szczerze mówiąc, nie wiem czy to zrobię. Jestem już zbyt zmęczona biadoleniem Julii, nie wiem, czy zniosę kolejną dawkę emocji. Że tylko nie była tak śmiertelna jak dotyk głównej bohaterki.
"Przez całe życie usiłowałam być lepsza. Silniejsza. Bo w przeciwieństwie do Warnera nie chcę być postrachem. Nie chcę nikogo krzywdzić."