Dziękuję wydawnictwu MG za możliwość zrecenzowania książki Charlotte Brontë pt. „Profesor”. Składam też na ręce przeprosiny, które są wynikiem długiego oczekiwania na recenzję przysłanej mi powieści. Powiadają, że tłumaczą się winni, zatem jestem winna. Jednak perturbacje związane z gazetą internetową Debiutext, dla której miałam okazję pracować, zmusiły mnie do takich, a nie innych poślizgów, związanych z wysyłaniem recenzji do wyżej wymienionego wydawnictwa. Wracając jednak do samej książki. Mam tu przed sobą debiutanckie dzieło, jednej z sióstr Brontë. Wydane niestety pośmiertnie, lecz nie ulega to wątpliwościom, iż jest to pozycja godna poświęconej jej uwagi. Dlaczego? Może dlatego, że nie mieliśmy jej w Polsce i anglojęzyczni czytelnicy mogli się z nią zapoznawać. Teraz mamy pierwsze wydanie w naszym kraju i niezmiernie się cieszę, że znalazła się właśnie w moich rekach. Jak już wspomniałam kiedyś, MG fantastycznie wydaje książki. I choć czasem okładka gdzieś im tam się pod względem graficznym nie uda, to i tak, mamy coś, co zawsze sprawia, że na moich ustach pojawia się uśmiech. W tym przypadku jest dokładnie to samo. Po raz kolejny, mam książkę od MG, i po raz kolejny z czystym sumieniem stwierdzam, że mam wydaną fantastycznie. Szyta, klejona z twardą, pięknie zaprojektowaną okładką i czcionką pasującą do reszty, a która uzupełnia wszystko scalając w całość.
Powieść układa się w dłoniach. To fantastyczne uczucie, mieć nad książką taką władzę. Gdzie kartki nie uciekają, a ona sama nie zamyka się przy każdym nieuważnym ruchu, czy choćby zwyczajnemu poprawieniu się na tapczanie, podczas czytania. Można ją swobodnie odłożyć, a ona poczeka na nas. I może ktoś mi kiedyś powiedział, że nie zostawia się otwartych książek to ja nie jestem przesądna, a herbaty czasem podczas zagłębiania się w lekturze, warto się napić, szczególnie jak robi się zimno. Zatem z mojej strony po raz kolejny ukłony i podziękowania, za doskonale wykonaną robotę.
A kim jest Charlotte Brontë ? Chyba tego nie muszę tłumaczyć. Choć Ci, którzy nie gustują w tego typu klimatach, lub zwyczajnie jeszcze nie mieli styczności z jej pisaniem, mogę powiedzieć, iż jest to jedna trzech sióstr. To szalenie ceniona oraz bardzo znana angielska pisarka tego okresu. Uwielbiam ją za „Shirley”, która jest jedną z moich ulubionych powieści, do której często wracam, zatapiając się w jej bogatym w opisy klimacie. Charlotte była najstarsza z całej trójki. Pisywała nie tylko powieści. Odnotowane jest, że spod jej pióra wychodziła również poezja. Zaliczana jest do jednych z wybitniejszych pisarek literatury klasycznej. Zatem jak wygląda ten debiut? Myślę, że zachęcę recenzją do zagłębienia się w lekturze.
Powieść zaczyna się listem, jaki pisze William Cromsworth do swojego znajomego, a raczej przyjaciela Charlesa. List jest długi, ale jest też wprowadzeniem w klimat powieści. Opisuje on w nim po krótcy swoje plany oraz, to jak odebrał niektóre momenty i wybory życiowe. Sierotą został bardzo wcześnie. To poniekąd zaważyło na jego losie, a jak wiadomo wiktoriańska Anglia, nie sprzyjała zbytnio takim ludziom, a już szczególnie jeśli należeli do niższych warstw społecznych. Wpierw złożono mu propozycję zostania duchownym, wraz z możliwością poślubienia jednej z sióstr, które na domiar złego, ani nie były urodziwe, ani też nie grzeszyły zbytnio mądrością. Nasz główny bohater, jednak ma inne życiowe plany. Zamarzył o zostaniu kupcem. W tym celu odwiedza swojego jedynego brata Edwarda, który dzięki wysokiemu stanowisku, majątkowi oraz pozycji społecznej, mógłby pomóc mu w realizacji zamierzonych planów. Nie zagrzewa jednak długo miejsca w „rodzinnych” pieleszach. Po perturbacjach, pomówieniach oraz secesjach, opuszcza go zniesmaczony i wściekły. Jego bogaty brat okazuje się zwyczajnym pieniaczem i furiatem. William jednak posiada wykształcenie, które pomoże znaleźć mu inną posadę. Wyjeżdża zatem do Brukseli, aby obciąć stanowisko nauczycielskie. Ma uczyć w katolickiej szkole języka angielskiego. Szkoła ta, połączona jest z internatem i nomen omen, jest to miejsce, w którym kształcą się młode panny. Na początku jest zachwycony. Jednak po czasie stan ten ulega zmianom i sielankowe życie, tak naprawdę staję się tym, czego nikt by na jego miejscu sobie nie życzył. Nasz główny bohater zakochuje się ze wzajemnością, co prowadzi do takich, a nie innych zdarzeń.
Książka od pierwszych stron wciąga nas w klimat. Po czasie wypełnieni jesteśmy nim po brzegi jak naczynia. Chcemy więcej, a i więcej też dostajemy. Autorka bardzo płynnie i nie nachalnie roztacza przed nami wszystko to, co wydawać by się mogło współczesnemu czytelnikowi, za coś dziwnego. Po czasie przyjmujemy to jako normę. I pozwalamy się wieść jej myślą. Jest też niebywale wnikliwym obserwatorem i dostarcza czytelnikowi równie sugestywnych opisów, jak i dialogów. Popartych bardzo wiarygodnymi przypisami. Wszystko jest bardzo subtelne. Czasem ma się wrażenie, że same konwersacje między naszymi bohaterami, schodzą na dalszy plan. Postaci są wyraźne, a każda z nich ma swój niepowtarzalny charakter, przypisany włącznie tej danej jednostce. Prawda jest taka, że czasem czytając inne książki, miewałam wrażenie, że bohaterowie w nich zawarci, zwyczajnie są jedną, wielką, jednolitą masą gadających istot. U Charlotte tego nie ma. Różnią ich dialogi, sposób poruszania się, a nawet używania pewnych przedmiotów. Są prawdziwi, jakby z krwi i kości. Miało by się ochotę zwyczajnie usiąść i z nimi porozmawiać. Drażniło mnie lekko generalizowanie i upychanie niektórych ludzi w tak zwane grupki, na zasadzie ci są głupi, tamci brzydcy, a jeszcze inni tępi jak stado baranów. William miał takiego typu spostrzeżenia, za które zwyczajnie oberwał by ode mnie po nosie, jakby żył i istniał w moich czasach. Zwyczajnie przemawiał przez niego cynizm, wraz z tą taką butną nieomylnością i pewnością siebie. Jednak jest to jedyny minus powieści.
Styl pisania jest lekki bardzo przyjemny. Chłonie się kartka za kartką, nie licząc czasu, jaki właśnie nam upłynął na czytaniu. Jest bardzo plastycznie. Klimatyczne opisy oraz barwność wszystkiego, zachęca do czytania. Język jakim się posługuje autorka, sprawia, iż te słabsze elementy powieści gdzieś nam umykają, gdyż skupiamy się wyłącznie ta tym pisaniu. To oryginalna powieść, jak na ówczesne czasy, warta tego, by usiąść i oderwać się od rzeczywistości. I może czasem jest raz lepiej raz gorzej, to autorka rekompensuje nam to sowicie, wtapiając zwroty w języku francuskim, czy przypisy tłumaczące pewnego rodzaju tradycje czy zachowania. Tak samo podjęcie tematu uczuciowości oraz emocji, jakie towarzyszą zakazanej miłości. Myślę, że zostało rozwiązane na tyle dobrze, aby móc się zatrzymać i zastanowić nad sensem tego. Książka doskonale odzwierciedla wszystko to co wiktoriańska Anglia ma nam do zaoferowania. Czy polecam? Owszem, nie tylko wielbicielom i wielbicielkom twórczości sióstr, ale dlatego, że czasem warto oderwać się od naszych, już i tak męczących czasów.
Książka przekazana w ramach recenzji przez wydawnictwo MG
Recenzje można przeczytać na moim autorskim blogu
http://stagerlee101.blogspot.com/2013/08/charlotte-bronte-pr...