Ten najdłuższy dzień

Recenzja książki D-Day. Bitwa o Normandię
Antony Beevor to brytyjski historyk, wykładowca na londyńskim uniwersytecie i oficer w stanie spoczynku. W Polsce, nakładem wydawnictwa Znak, do tej pory ukazały się cztery pozycje jego autorstwa: „Stalingrad”, „Berlin 1945”, „Walka o Hiszpanię 1936-1939” oraz właśnie „D-Day. Bitwa o Normandię”. Wszystkie spotkały się z uznaniem czytelników, a opublikowany w 26 krajach „Stalingrad” stał się bestsellerem. Beevor jak mało kto potrafi odmalować pełny obraz wojennych wydarzeń dzięki barwnym, niezwykle realistycznym opisom i wspaniałemu językowi. Połączenie wyjątkowo bogatej wiedzy historycznej z talentem pisarskim skutkuje powstawaniem książek, od których ciężko się oderwać. Oczywiście o ile czytelnik jest choć trochę zainteresowany poruszanym tematem i potrafi docenić wkład pracy i kunszt autora.
„D-Day” ma trzydzieści rozdziałów, w których brytyjski historyk przedstawia to, co działo się od początku czerwca do końca sierpnia, czyli do wyzwolenia Paryża, na zachodnim froncie II wojny światowej.

W pierwszym rozdziale dowiadujemy się jak istotne dla przeprowadzenia desantu były warunki pogodowe. Początkowo dzień lądowania wyznaczony był na dzień 5 czerwca, ale ze względu na prognozę cywilnego eksperta od meteorologii, doktora Jamesa Stagga, lądowanie odbyło się następnego dnia. Zła widoczność i wzburzone morze były bowiem bardzo istotnymi przeszkodami dla operacji zakrojonej na niespotykaną dotąd skalę. Ważna, czasami wręcz na wagę złota okazała się działalność dywersyjna i sabotażowa francuskiego ruchu oporu – przecinano kable telefoniczne i uszkadzano szlaki komunikacyjne, za co wielu Francuzów zapłaciło życiem lub uwięzieniem w obozie koncentracyjnym. W ramach dezinformacji alianci podjęli szereg działań, (plan „Fortitude” i „Ironside”), mających wprowadzić w błąd przeciwnika i stworzyć wrażenie planowania inwazji w innych rejonach Francji. Stacjonująca w Anglii wyimaginowana armia generała Pattona dysponowała atrapami samolotów, nadmuchiwanymi czołgami i fałszywymi barkami desantowymi. Żeby iluzja była bardziej realistyczna, wymyślone formacje cały czas utrzymywały ze sobą łączność radiową. Efekty najwyraźniej przeszły oczekiwania samych pomysłodawców.

Poza prawdziwymi spadochroniarzami w Normandii zrzucano również wybuchające przy zetknięciu z ziemią manekiny (Explosivpuppen) oraz chmury aluminiowych skrawków w celu zakłócenia pracy niemieckich radarów. Amerykańcy spadochroniarze nie mieli łatwo: w samolotach żołnierze ślizgali się na wymiotach, a torby z ekwipunkiem urywały się, gdyż ważyły po 40 kg i więcej. Panowie z dywizji powietrznodesantowych podczas lądowania zahaczali o drzewa, łamali nogi lub topili się w wodzie. Do tego mgła i ostrzał samolotów powodowały błędy w zrzutach. Nie lepiej było z szybowcami ze sprzętem i uzupełnieniami – te nie raz rozbijały się z fatalnymi skutkami dla załóg. Jedna z anegdot podanych przez autora dotyczy grupy Polaków walczących w Wehrmachcie. Według relacji pewnego pilota szybowca Polacy w bunkrze zastrzelili niemieckiego sierżanta, po czym poddali się Amerykanom, gdyż w najmniejszym stopniu nie zamierzali z nimi walczyć.

Beevor podaje, że generał Eisenhower przygotował oświadczenie na wypadek klęski wojsk sprzymierzonych, co dowodzi jak duże napięcie musiało towarzyszyć głównodowodzącemu w pierwszych godzinach D-Day. Brytyjski historyk, obok opisów płynącej ku wybrzeżom Normandii armady i akcji królującego w powietrzu alianckiego lotnictwa, nie pomija informacji o zwykłych żołnierzach. Pozwolono im dobrze zjeść i zaopatrzono w kondomy, które mieli umieścić na lufach karabinów, co stało się tematem sprośnych żartów. Amerykanie żartowali również ze „skunksowych wdzianek”, bo tak nazwali swoje cuchnące, zaimpregnowane mundury. Przejście piechoty z okrętów na barki nie okazało się proste, tak jak wodowanie specjalnie przystosowanych, uszczelnionych czołgów.
Szóstego czerwca amerykańska 1. Armia lądowała na plażach Utah i Omaha, natomiast brytyjska 2. Armia na plażach: Gold, Juno i Sword. Największe emocje czekają w rozdziale dotyczących legendarnej, krwawej plaży Omaha. Bombardowanie poprzedzające atak nie przyniosło oczekiwanego efektu. Niektóre barki zatrzymywały się na mierzei, inne dopływały do samej plaży. Podczas czytania o niemieckim ogniu, skupionym na otworach barek („ludzie sypali się jak kukurydza z taśmy”) i Amerykanach chroniących się za przeszkodami i wypalonymi czołgami przed oczami stają sceny z „Szeregowca Ryana”, przypomina się także pierwsza gra serii „Medal of Honor”. Zdarzało się, że żołnierze wyskakiwali do wody, gdzie namoknięci i przeciążeni pozostawali bez szans i topili się. Zdecydowana większość broni przez wodę i piasek po prostu nie działała (za szybko zdjęte z luf prezerwatywy;)), a rannych zatapiał przypływ. W warunkach masakry ludzie tracili kontrolę nad sobą, choć reakcje na wszechobecną śmierć i ekstremalny stres bywały różne – od braku reagowania na jakiekolwiek bodźce po „spacer” lub chaotyczne bieganie po plaży. Przez szczegółowe opisy i relacje uczestników wydarzeń Beevor świetnie oddał atmosferę tamtych godzin; momentami serce aż podchodzi do gardła.

Po tygodniu Omaha była pełna ludzi, a oddziały inżynieryjne i robotnicy pracowali w pocie czoła. „Modne” pamiątki po przeciwnikach w postaci naszywek, medali i Lugerów stały się przedmiotem handlu. Oddziały z odcinka Utah na szczęście nie zostały ostrzelane ze stałych stanowisk. Jeden z pojmanych w tym rejonie Niemców był święcie przekonany o zbombardowaniu Nowego Jorku przez Luftwaffe, co stanowi przykład siły nazistowskiej propagandy. Tak naprawdę, podczas ofensywy, lotnictwo sprzymierzonych panowało niepodzielnie na francuskim niebie, niemieckie siły powietrzne nie miały prawie nic do powiedzenia. Walczący na lądzie Niemcy z sarkazmem komentowali brak wsparcia ze strony Luftwaffe. Z biegiem czasu wszelkie obietnice o zmiażdżeniu aliantów przy użyciu decydującego uderzenia, rakiet V-1 czy samolotów odrzutowych okazywały się bełkotem coraz bardziej szalonego przywódcy. Im bliżej końca, tym większe kłamstwa wymyślała propaganda.

Właściwie największą przeszkodą dla amerykańskich i brytyjskich samolotów były złe warunki atmosferyczne. Niestety zdarzały się przypadki zbombardowania własnych wojsk, czego doświadczyli również Polacy walczący z 1. Dywizji Pancernej generała Maczka. Bombardowanie Caen i innych miast przyniosło nie tylko wielkie zniszczenia, ale i poważne straty wśród ludności cywilnej; wcześniejsze zrzucenie ulotek ostrzegających na niewiele się zdało. Koniecznością stało się niszczenie wież kościelnych, jako potencjalnych stanowisk obserwatorów i snajperów.
Opanowanie plaż nie okazało się najtrudniejszym etapem walk. Normandzki krajobraz pełen charakterystycznych pól z dużymi żywopłotami (bocage) był terenem lepszym dla obrońców dysponujących skutecznymi działami 88-mm i karabinami MG - 42. Niemcy bardzo dobrze opanowali maskowanie i okopywanie. Rozkładali miny, wykorzystywali snajperów i skutecznie atakowali dość hałaśliwe Shermany przy użyciu pancerfaustów. Wśród czołgistów mieli prawdziwego asa – Michaela Wittmanna z doświadczeniem wyniesionym z frontu wschodniego. „Wojna w krzakach” pociągnęła za sobą mnóstwo ofiar. W wojskach alianckich notowano coraz więcej przypadków nerwicy frontowej. Neuropsychiatra, major David Weintrob zajmował się takimi żołnierzami w specjalnym ośrodku. Najostrzejsze „przypadki” były odsyłane na tyły. Pozostałych podzielił na trzy grupy: zdolnych do powrotu na front po odpoczynku, zdolnych do ponownego przeszkolenia i niezdolnych do walki. Zdaniem Weintroba niektórzy ludzie nie radzą sobie z bitewnym stresem i stanowią utrudnienie dla kolegów. Tak zwane „uzupełnienia” stanowiły osoby najczęściej bardzo młode, słabo wyszkolone i zupełnie nieprzygotowane do tego, co czekało ich na wojnie. Nowicjusze z uzupełnień na polu boju, pod intensywnym ostrzałem doznawali szoku. Często też, aby trafić do szpitala strzelali sobie w lewą rękę lub stopę. Za udowodniony samopostrzał groziło 6 miesięcy więzienia.
0 0
Dodał:
Dodano: 27 I 2011 (ponad 14 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 583
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Jarek
Wiek: 46 lat
Z nami od: 14 VII 2010

Recenzowana książka

D-Day. Bitwa o Normandię



6 czerwca 1944 brytyjscy i amerykańscy żołnierze rozpoczęli inwazję na Normandię. Ten dzień przeszedł do historii jako D-Day. Przeprowadzona na gigantyczną i bezprecedensową skalę operacja, w której wzięło udział niemal trzy miliony żołnierzy, stała się początkiem końca Trzeciej Rzeszy. Antony Beevor - brytyjski historyk, który zdobył sobie fanów na całym świecie książkami takimi jak Berlin 1945....

Ocena czytelników: 5.33 (głosów: 3)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.5