Ojciec Bronisława Grąbczewskiego był powstańcem biorącym udział w powstaniu styczniowym, a sam Bronisław rósł w domu o patriotycznych korzeniach. Jednak, gdy dorósł był na rozdrożu: podążać za głosem patriotyzmu, czy głosem pasji? Bo był z niego pasjonat podróży, odkrywania nieznanego, miał żyłkę awanturnika. To wszystko spowodowało, że zaciągnął się do armii rosyjskiej, jednak jednocześnie - by uniknąć "zaszkodzenia rodakom" wnioskował o skierowanie do Azji. I tak zaczęło się jego niesamowite życie podróżnika i odkrywcy.
"Podróże po Azji Środkowej. 1985-1890" to zbiór trzech samodzielnie wydanych książek, które po wielu latach Wydawnictwo PWN zdecydowało się wydać w jednej księdze, by dać nam szansę poznania dokonań naszego znamienitego rodaka. Bo jest o czym pisać, o czym mówić! Brał onudział w wielu ekspedycjach politycznych i poznawczych. W ich trakcie skrupulatnie notował swoje spostrzeżenia, robił pomiary meteorologiczne i geograficzne, zbierał kolekcje przyrodnicze, robił zdjęcia. Innymi słowy - odkrywca doskonały
A miał okazje zbadać tereny albo w ogóle jeszcze dla ludzi "ucywilizowanych" nieznane, albo znane w bardzo niewielkim stopniu.
W tomie wydanym przez PWN mamy okazję poznać zapiski z jego trzech wypraw: "Kaszgarja", "Przez Pamiry i Hindukusz do źródeł rzeki Indus" oraz "W pustyniach Raskemu i Tybetu". Mi osobiście obszary praktycznie w ogóle nieznane. Bronisław Grąbczewski jest świetnym narratorem, wciągnął mnie w swoje przygody bez trudu. A są to przecież podróże w XIX wieku, kiedy tamte tereny były niekoniecznie przyjazne dla podróżujących
No i nie mieli oni helikopterów, samolotów, telefonów satelitarnych oraz zaplecza TVN czy TVP2
Po przeczytaniu tej książki jestem pełna podziwu dla osób, które przez rok czy dwa błądziły po bezdrożach, narażając się na wszelakie niebezpieczeństwa, a to wszystko po to, by zbadać nieznany obszar, nawiązać kontakty z różnymi społecznościami, czy zbudować relacje polityczne. Mam dla nich wielki szacunek, aż szkoda, że tak niewiele o nich wiem, może teraz będę się uważniej rozglądała dookoła, by poczytać coś jeszcze na ten temat.
A na dodatek Grąbczewski jest bystrym obserwatorem, który z tych wypraw wyciągnął masę wiadomości, a dzięki temu my mamy okazję je teraz poznać. Wiadomości dotyczące geografii, fauny i flory, dróg, przepraw, sytuacji politycznej, militarnej, kultur, tradycji, języków, wyżywienia, pogody, zasobów naturalnych, agrokultury i masy innych rzeczy. I nie jest to nudne! Autor podaje nam wszystkie te informacje w ciekawy sposób, czułam się wręcz tak, jakbym jechała na koniu obok niego
A dodatkowo wciągała mnie akcja - te wszystkie intrygi polityczne, szarady między władzami, zależności, napady na ich wyprawę, przeszkody naturalne, choroby, brak pieniędzy, rywalizacja Rosji i Anglii na tych obszarach. No mówię Wam - tysiące kilometrów, bogactwo przeszkód i wyzwań do pokonania. A on - wraz z grupką lojalnych kozaków i współpracowników - dał radę
Przyznam, że czytając o warunkach podróży i życia w trakcie wyprawy czasami jeżyły mi się włosy na głowie. Po pierwsze - zeszłabym z tego świata przy pokonywaniu pierwszych ścieżek (bo dróg w większości przecież nie było) na wysokości kilku tysięcy metrów. A jeżeli nie tam, to przy podróżowaniu "balkonami". Najdalej już przy przeprawianiu się przez rzeki. A do tego jeszcze milion innych przerażających momentów! Jakby się czytało przygody Tomka
Dzięki tej książce miałam okazję poznać masę, naprawdę masę nowych informacji, dla mnie niezmiernie interesujących. Oto przykład ciekawych zwyczajów, które panowały w tamtych rejonach:
"Przysięga na ziemię wśród Kirgizów odbywa się w ten sposób: Po szczegółowem omówieniu sprawy, przysięgający klękają twarzą do siebie, wyjmują z zapasa noże i, mówiąc: Alhamdu-Lilło, Rachman i Rachim (w imię Boga Wszechmogącego i Sprawiedliwego) uderzają razem nożami w ziemię. Okruchy ziemi, które przylepiły się do mego noża, zjada mój towarzysz, a ja z jego noża, mówiąc: Hu do ursyn (niech skarze Bóg) - i ceremonja skończona. [1]"
Przerażające były opisy chorób panujących wśród ludności:
"Po pewnym przeciągu czasu gdzieś na ciele zjawia się bolesny pryszczyk, który bardzo swędzi. Oczywiście człek drapie, pryszczyk się zaognia, powstaje jątrząca się ranka, z ktorej wygląda czarna główka glisty, wielkości główki do szpilki.
Są specjaliści krajowcy, którzy umieją tę główkę uchwycić i, wyciągając glistę z nadzwyczajną ostrożnością, nawijają główkę na patyczek drzewa, cieńszy od zapałki (...) [2]"
A stosunek do zwierząt bywał czasami makabryczny! Tutaj przykład uzyskiwania futra z karakuł:
"Nie jestem pewien, czy im (paniom - dopisek własny auroki recenzji) wiadomo, w jaki barbarzyński sposób otrzymuje się te ładne futerka! Otóż owcę, która ma urodzić za parę dni, przywiązują do pala i szeroką pałką biją po bokach i krzyżu, póki nieszczęśliwe stworzenie nie poroni małych. Naturalnie, wiele owiec nie przenosi takiej operacji; wtedy je dorzynają. [3]"
Jednakże wiele więcej jest informacji ciekawych, fascynujących, zabawnych, więc całość zdecydowanie warto jest poznać!
Książka - jak już wspomniałam - pełna jest informacji, wymaga więc od nas skupienia przy czytaniu. Szczególnie, że nazwy własne są dla nas mocno egzotyczne i łatwo się w nich zgubić. Wydawnictwo zafundowało nam gratkę i nie zaadaptowało tekstu do aktualnej polszczyzny, czytamy więc autentyczny tekst pisany przez Grąbczewskiego. Moim zdaniem jest to świetny zabieg potęgujący przyjemność lektury. Bo nie jest to niezrozumiała polszczyzna sprzed wielu wieków, ale urocza polszczyzna XIX wieku, którą czytało mi się wybornie.
Dodatkowym plusem jest wydanie - solidna twarda oprawa, skromna, a jednocześnie przyciągająca wzrok okładka, dobrej jakości papier, a by ulepszyć jej trwałość książka jest szyta. Dodatkowym rarytasem są zdjęcia robione przez autora, oczywiście niewielkie, czarno-białe, ale to przecież zrozumiałe.
Są też minusy, chociaż mi one bardzo nie przeszkadzały, to jednak niestety były zauważalne. Mapa początkowa to mapa aktualna, nijak mająca się do mapy z czasów autora. Niestety nie możemy sobie dzięki niej "pozwiedzać palcem na mapie". Kolejnym minusem jest to, że zdjęcia nie są ułożone stosownie do tekstu. Autor pisze, że miejsce to uwiecznił na zdjęciu, chce się spojrzeć, a tu fotografia nie tego, co trzeba, a właściwa jest 100 stron dalej. Ja wiem, że wymaga to dodatkowej pracy, ale gwarantowałoby o wiele wyższą jakość czytania. No i tyle, więcej wad niż te dwie nie widzę
Ciekawa pozycja dla wszystkich osób ciekawych świata, lubiących poznawać inne kraje i kultury oraz tych, którzy lubią historię "żywą" (czyli niekoniecznie informacje o traktatach i bitwach, a bardziej strawny przekaz kogoś, kto żył w dawnych czasach). Polecam!
[1] Bronisław Grąbczewski, "Podróże po Azji Środkowej", PWN, 2010, str. 185.
[2] Tamże, str. 220.
[3] Tamże, str. 283.
[Recenzja została wcześniej opublikowana na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com]