O "Annie Kareninie" słyszałam już bardzo dawno, jednak zawsze ta myśl (książka) umykała ze świadomości. W tym roku trafiłam na film oparty na powieści Tołstoja. Obejrzałam film zachęcona obecnością aktorki Keiry Knightley. Film na tyle mi się spodobał, że postanowiłam przeczytać książkę, jednak zawsze było nie po drodze do biblioteki i brakowało weny
Ponad roku temu przeprowadziłam się do innego miasta i nie mogłam znaleźć sobie tej jednej, odpowiedniej biblioteki. Dopiero 2-3 miesiące temu zapisałam się do osiedlowej biblioteki. Chodząc po niej, trafiłam do działu "literatura rosyjska". A na półce znalazłam "Annę Kareninę" i pomyślałam sobie: "Jak nie teraz to kiedy przeczytam?" I tak oto rozpoczęła się moja przygoda z tą powieścią.
Już na samym początku od razu zauważyłam różnicę między współczesnym stylem pisania a stylem Tołstoja. W jego powieści dzieje się tak samo dużo jak w książkach dzisiejszych, jednak jest bardzo dużo szczegółowych opisów, które są ówcześnie pomijane na rzecz bardzo dużej ilości wydarzeń.
Byłam już po obejrzeniu filmu, dlatego czytałam w trochę inny sposób, niż gdybym zrobiła to odwrotnie. Moim zdaniem wątek Lewina i Kitty w filmie został potraktowany po macoszemu. Całą uwagę skupiono na wątku głównym, to jest życie Anny i Aleksego Kareninów oraz jej romansu z Wrońskim. Dom Lewina na wsi został pokazany stereotypowo, nie tak jak opisał go autor.
Cały czas odnosiłam wrażenie, że film został zrobiony pod publiczność. Po to, żeby trzymał w napięciu, był pełen namiętności i zwrotów akcji. Lew Tołstoj skupia się bardziej na odczuciach wewnętrznych bohaterów, nie pomijając wydarzeń.
Moim zdaniem aktorom nie udało się przedstawić tego, co chciał przekazać autor powieści.
Książka jak najbardziej godna polecenia. Najbardziej fanom Jane Austen