Wyobraźnia jest czymś, co w naszym życiu odgrywa naprawdę ważną rolę. Dzięki niej możemy marzyć, sprawiając, że marzenia staną się znacznie bardziej realne. To wyobraźnia posuwa nas do działania, gdy chcemy, aby wyśniony efekt stał się prawdą. Wyobraźnia pozwala postrzegać w dany sposób ludzi, wczuwać się w ich sytuację, a dzięki temu lepiej ich zrozumieć. Dzięki niej możemy tworzyć piękne historie i sprawiać, że świat magii zaistnieje w naszych duszach, a życie stanie się prostsze i piękniejsze. Co jednak, gdy robimy to w zły sposób? Gdy stwarzamy obraz kogoś lub czegoś, co tak naprawdę nie istnieje i żyjemy w świecie iluzji?
Quentin Jacobsen i Margo Roth Spiegelman znają się od dziecka. Zabawy na placu zabaw i przyjaźniący się rodzice bardzo ich do siebie zbliżyli. Przeżyli w tym okresie coś strasznego, coś, co wpłynęło na ich późniejsze życie. Ich relacje się osłabiły. Q - jak nazywają Quentina przyjaciele - nie może jednak zapomnieć o swojej przyjaciółce z dzieciństwa. Obserwuje i podziwia ją z boku. Do czasu, kiedy Margo zjawia się w jego oknie cała ubrana i pomalowana na czarno. Zabiera go na nocną wyprawę, która będzie początkiem zmian w postrzeganiu świata dla Quentina. Następnego dnia bowiem Margo znika, zostawia jednak wskazówki dla Q, które mają mu pomóc w jej odnalezieniu. Podczas poszukiwań chłopak nauczy się bardzo wiele o ludziach i o tym, że nie są tacy, jakich ich widzimy.
Pana Johna Greena zna chyba każdy za sprawą uwielbianej książki ,,Gwiazd naszych wina". Pamiętacie może moje zachwyty nad nią? Jeżeli nie, to powiem, że była genialna, wciąż zajmuje szczególne miejsce w mojej pamięci i myślę, że tak szybko nie odda go jakiejś innej pozycji. Cieszyłam się ogromnie, kiedy zaraz po przeczytaniu ,,Gwiazd naszych wina" w księgarniach ukazała się druga książka Johna Greena. Kupiłam ją zaraz po premierze, ale nie chciałam czytać od razu. Uważam bowiem, że przyjemności trzeba sobie dawkować, tak samo, jak silne doznania. Poza tym ,,Szukając Alaski" dopiero we wrześniu i musiałam jakoś skrócić okres mojego wyczekiwania. Dłużej jednak już nie wytrzymałam i w końcu sięgnęłam.
Na początku trzeba przyznać, że ,,Papierowe miasta" znacznie się różnią od ,,Gwiazd naszych wina", więc ktoś, kto oczekuje czegoś w tamtych klimatach, ,,Papierowe miasta" powinien już teraz sobie odpuścić. Ja osobiście bardzo się cieszę, że to coś innego. Widzimy bowiem, że autor nie zamyka się w jednym kręgu, umie sięgać po coś innego i w innej tematyce pozwalać nam na przemyślenia i emocjonalne doświadczenia. W ,,Papierowych miastach" nie znajdziemy rozważań na granicy śmierci. Tutaj dowiemy się czegoś o ludziach i o postrzeganiu ich. Uświadomimy sobie, że ludzie mają kilka obrazów, lecz żaden nie jest ich prawdziwy. Będzie tu coś o szukaniu siebie, naszych złych przyzwyczajeniach i błędach, które wpływają na innych. ,,Papierowe miasta" można uznać za swego rodzaju przewodnik w poszukiwaniu własnego ,,ja". Chyba potrzebowałam właśnie takiej lektury, bo naprawdę dała mi do myślenia i uzmysłowiła nieco prawdy o otaczającym świecie.
Ale nie myślcie sobie, że będą tu tylko psychologiczne rozważania. Co to, to nie. Dostaniemy przede wszystkim bardzo wciągającą historię. Umieszczona jest ona pod koniec ostatniego roku liceum Quentina. Dziewczyna, którą kocha znika, a on za wszelką cenę chce ją odnaleźć. Historia niby banalna, ale pozwalająca na wciągnięcie się i przeżywanie perypetii bohatera. Tak jak w ,,Gwiazd naszych wina", tak też i tu pan Green wykazał się bardzo lekkim piórem. Przedstawił nam opowieść, którą czyta się z zapartym tchem i przewraca kartki z zawrotną prędkością. Bardzo cenię sobie tę umiejętność, a u Johna Greena jest ona wykształcona genialnie. Potrafi stworzyć świat, który nas zaciekawi, a co więcej, poczujemy, jakbyśmy sami się w nim znajdowali. Autor ma swój styl, pisze tak, jak uważa za słuszne i to zdecydowanie przynosi rezultaty. Już od pierwszych stron można wciągnąć się w przygodę zaserwowaną przez Margo, która daje przedsmak tego, co znajdziemy potem. Zdecydowanie lubię motyw drogi, a tutaj właśnie to dostałam. Poszukiwania jednak w pewnym momencie stały się nieco nużące. Za dużo było właśnie tego psychologicznego motywu i nakazu wyciągania wniosków. Ale spokojnie, nie trwało to długo i potem akcja znów wróciła do pierwotnego stanu.
Bohaterowie książek pana Greena są bardzo realistyczni. Nie ma tutaj ideałów, które tylko wpędzają nas w kompleksy. Jasno mamy pokazane, że każdy z nas ma wady i nikt nie jest idealny. Każdy tutaj sprawia wrażenie, jakby żył naprawdę, każdego też moglibyśmy spotkać i się z nim zaprzyjaźnić. Quentin właśnie należy do takich postaci. To chłopak, jakich wiele. Ani zbyt przeciętny, ani też za bardzo perfekcyjny. Brakuje mu nieco pewności siebie, co Margo za wszelką ceną chce zmienić. Ma w sobie tyle samo zaparcia, aby szukać jej, rezygnując z pełnych w emocje ostatnich tygodni szkoły. Te poszukiwania wiele go nauczą. Zdecydowanie polubiłam także Margo. Była to dziewczyna zbuntowana, szukająca siebie i kreująca oblicze, którego nikt nie zna. Może nieco szalona, ale posiadająca to coś, czego szuka się w bohaterach, a przede wszystkim w ludziach.
,,Papierowe miasta" to kolejna książka Johna Greena, którą trzeba przeczytać. Autor szturmem podbija serca czytelników i zapowiada, że jeszcze wiele zdziała. Tę pozycję zdecydowanie trzeba poznać, czy to ze względu na wartości, które wyniesiemy, czy chociażby tylko patrząc na wciągającą historię. Książka, mimo że opowiada o problemach młodzieży, spodoba się nie tylko im. To coś, co każdy mól książkowy przeczytać powinien. Polecam, polecam, polecam!!