Drozdy to ptaki zaliczane do rodziny wróblowatych, ponieważ charakteryzuje je niewielki wzrost. Jeżeli chodzi o rolę w mitach i wierzeniach to głównie dotyczy tego, że jego śpiew miał zwiastować deszcz lub w przypadku chrześcijaństwa Dobrą Nowinę. W średniowieczu utożsamiano głos drozda z rajskim śpiewem. Jeżeli chodzi natomiast o samego ptaszka to pełnił on w wielu epokach ważną rolę wróżebną lub kojarzył się z długowiecznością (po jego spożyciu). Który z nich posłużył amerykańskiemu pisarzowi Chuck Wendig do stworzenia fabuły jego debiutanckiej powieści? Nosi ona tytuł Drozdy. Dotyk przeznaczenia.
Miriam Black do dwudziestokilkulatka, której życie nie oszczędzało i wcale nie chodzi o patologiczną rodzinę czy jeszcze gorsze przeżycia. Kobieta nosi o wiele większy ciężąr – prawdę. Prawdę na temat tego kiedy i w jaki sposób umrze osoba, która ją dotknęła. Wiele razy próbowała to zmieniać, ale za każdym razem okazywało się, że jej interwencje były niczym katalizator, więc po prostu zaprzestała tego. Do czasu… Kiedy w wizji dotyczącej mężczyzny, który nie tylko ocalił jej życie, ale także okazał nieco serca i zainteresowania, zobaczyłam naprawdę makabryczny koniec. W tym jedynym wypadku postanowiła złamać swoje postanowienie i zrobić wszystko, aby taka przyszłość nigdy nie nadeszła. Jednak po drodze napotka kilka komplikacji…
Przyznam, że gdy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi tej książki od razu miałam ochotę dorwać ją w swoje ręce i „zatonąć” w lekturze. Wprost nie mogłam doczekać się premiery. Gdy wpadła w moje ręce nie posiadałam się z radości, ale jak to zwykle bywa, powieść musiała odstać swoje w kolejce. Dlatego gdy wreszcie mogłam zabrać się za czytanie ogarnęło mnie wręcz radosne oczekiwania, które… gasło z każdą kolejną przeczytaną stroną aż w końcu zgasło zupełnie, a przyjemna lektura zmieniła się w istną drogę przez mękę.
Zacznę może od języka, który naprawdę mnie raził w trakcie lektury. Rozumiem, że to nie pierwszy i nie ostatni tekst (sama kilka z nich czytałam), w którym autor korzysta z wulgaryzmów ale nie do tego stopnia. Pisarz po prostu używa najbardziej potocznego języka jaki można sobie wyobrazić. Przez niektórych zostałby pewnie określony mianem „rynsztokowego”, ponieważ pisarz znacznie nadużywa przekleństw co nie było wcale „smaczne”, a już na pewno nie zachęcało mnie do dalszego kontynowania lektury.
Kolejny minus należy się kolejno za fabułę oraz akcję. W drugi wypadku chodzi przede wszystkim o jej zupełny brak. Fabuła natomiast nie ma w sobie nic co mogłoby przyciągnąć czytelnika. Nawet fakt, że główna bohaterka potrafi, po przez lekki dotyk, poznać datę i rodzaj śmierci drugiej osoby znika przytłoczony sytuacjami i kłopotami w jakie ciągle się pakuje. Poza tym w wątkach panuje jeden wielki chaos. Zupełnie nie wiadomo o co w danym momencie pisarz chciał nam przekazać. W sumie nie ma się czemu dziwić, ponieważ wszystko przybrało formę iście psychodelicznych obrazów, w których świat realny przeplata się z marami sennymi. W pewnym momencie po prostu darowałam sobie ciągłe łamanie głowy na temat tego w jakiej rzeczywistości odbywają się czytane fragmenty. Po prostu skupiłam się na tym, aby jak najszybciej dobrnąć do końca i zapomnieć o Drozdach najszybciej jak się da.
Odnośnie tego o czym pisałam w pierwszym akapicie, to przyznaję, że po prostu nie mam pojęcia dlaczego autor zdecydował się na taki a nie inny tytuł swojej powieści. Być może w całym tekście jest gdzieś fragment dotyczący tych małych ptaszków, ale ja po prostu nie dałam rady go wyłapać w całym tym chaosie.
Podsumowując. Drozdy. Dotyk przeznaczenia to lektura nie tyle dla wytrwałych co lubiących ryzyko. Inaczej bowiem nie da rady przebrnąć przez tę powieść bez rzucania książką na wszystkie strony (moja parę razy poleciała w drugi koniec ogródka).
http://ogrodpelenksiazek.blogspot.com/2013/07/drozdy-dotyk-p...