Poproszona zostałam o napisanie cyklu recenzji DA uniwersum autorstwa Davida Gaidera, głównego scenarzysty BioWare. Na tapetę poszedł drugi tom, zważywszy na to, że jako pierwszy trafił w moje ręce. Zdanie mam raczej takie jakie przeczytacie. Zatem zapraszam do czytania.
Przebrnęłam z wielkim bólem. Dostałam książkę w prezencie, potem pojawiła się możliwość recenzji całej trylogii (choć trylogią nie jest, ostatnia część to odrębna historia). Na początku się ucieszyłam, gdyż sam świat Dragon Age, a konkretnie Thedas i osadzeni w nim bohaterowie wykreowani przez Gaidera, zawsze są barwni i intrygujący, a ich życie pełne jest zwrotów akcji. Jestem fanką gry Dragon Age, więc możliwość przeczytania i uzupełnienia uniwersum, było dla mnie gratką. Książka na pierwszy rzut oka zdradza kiepskie wykonanie. Zresztą, jak większość wydań z Fabryki, rozpada się już przy drugim czytelniku. Tak samo jest i z tą. Pech chce, że na introligatorstwie i drukarstwie znam się bardzo dobrze i to co trzymam w ręce, to drukarski chłam. Fabryko, popraw się.
Cała historia, opowiadana przez autora uniwersum, dzieje się na głębokich ścieżkach, inaczej głębokich szlakach. Za każdym razem ta nazwa się zmienia. Nie mniej tyczy się to tego samego miejsca. Grupa Szarych Strażników wyrusza z misją ratowniczą. Między innymi podróżuje z garstką ludzi sam król Maric oraz doskonale nam znany Dunkan. Już na początku poznajemy nieugiętą i surową Szarą Strażniczkę Genevieve i całą, jak to nazwę, drużynę poszukiwaczy. W skład której wchodzą takie znakomitości jak Kell „tropiciel”, zakapturzony jegomość o łysej czaszce, którego najlepszym przyjacielem jest ogar mabari czy Uta Milcząca Siostra, krasonoludzka kobieta o niebywałej krzepie oraz uciętym języku, posługująca się sprawnie miganiem. Jak wiadomo, milczące siostry ucinały sobie języki na znak solidarności ze swoją patronką. Kolejni dwaj członkowie wyprawy, to wojownicy. Niebywale rożni od siebie, niemniej przyjaciele na dobre i złe: Julien i Nicolas. Obaj wąsaci i w ciężkich zbrojach. Julien, ciemnowłosy, zachowujący się dystyngowanie. Uprzejmy acz cichy. Drugi Nicolas, jasnowłosy, uśmiechający się wiecznie od ucha do ucha, pełen wigoru i gaduła. Czas teraz na Fionę mag z Kręgu Maginów w Montsimmard. Kobieta była elfką nazbyt urodziwą, ale za to chłodną, choć gdyby nie to, że nosiła ze sobą kostur, można by przypuszczać iż magiem nie jest. Strój nie zdradzał niczego. Oczywiście nie zapominajmy o wyżej wymienionym Królu Maricu oraz Dunkanie. Cała ta wyprawa ma na celu odnalezienie brata Genevieve, niejakiego Bregana, który udał się na głębokie ścieżki (wybaczcie będę trzymała się tej nazwy) za powołaniem. Ci co nie wiedzą, czym ono jest, po krótce tłumaczę, iż szarzy po latach służby w zakonie, wyniszczeni skażeniem mrocznego pomiotu, udają się do Orzamaru, by tam zginąć w walce z pomiotem na głębokich ścieżkach. Pech chciał, że nasz Bregan zna miejsce spoczynku dawnych bogów. Co niesie się z faktem, że stał się interesującym kąskiem dla niejakiego Architekta. A wszystko po to, by nie doszło do kolejnej plagi. Gdyż mroczny pomiot kuszony wołaniem z głębin, począł już poszukiwania swego pana. Oczywiście wiemy, że i tak dojedzie do plagi, z którą zmierzymy się w grze Dragon Age Origins. Cała wyprawa ma na celu odnalezienie Bregana czy im się uda? Doczytajcie.
A teraz coś o samej treści i chyba raczej wiele nie napiszę. Sama historia jest całkiem w porządku. Przyjemna fabuła, napięcie, pięknie zobrazowanie używania zaklęć czy walki, choć czasem przyznam, że odnosiłam wrażenie, iż są one przeciągane na siłę. Tak jak było w przypadku walki ze smokiem. Szalenie długi opis ukatrupienia gada, który spokojnie dało by się zawrzeć w dziesięciu stronach i to max. Język koszmarny. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy złej korekty oraz redakcji. Bo ileż można czytać słowa "murmurando" na jednej kartce z gratisem "w okamgnieniu", które chyba sobie sam autor wziął za ulubione słówko. Ewentualnie bardzo przypadło do gustu tłumaczowi. Dodam do całego tego mojego „złego” zdania, rażące błędy interpunkcyjne. Reasumując książka w sam raz na szybkie czytanie. Taka dobra na odstresowanie się po ciężkim dniu. Dla osób lubiących twórczość pana Gaidera oraz fanatyków i miłośników Dragon Age, to już chyba lektura obowiązkowa. Czy polecam? Czemu nie. To ciekawe Fantasy, nawet wciągające. Czytelnik ma ochotę wertować kartki i pożerać treść, nie ważne, że kiepsko napisaną, tylko po to, by dowiedzieć się co będzie dalej. Wciągnęło mnie te szaleństwo, utarczki między bohaterami i nawiązujące się przyjaźnie. Spojrzałam na Dunkana chłodniejszym okiem. Ukazany został zupełnie inaczej niż w grze i bardzo daleko było mu do ideału, jakim postrzegał go Alistair. Książka na pewno nie jest szablonowa, gdzie główni bohaterowie osadzeni są w świecie, który jest barwy, choć czasem klaustrofobiczny z racji wiecznego przebywania pod ziemią. Jeśli chodzi o jakość i zdolności pisarskie Pana Gaidera trzeba przeczytać, by wyciągnąć własne osądy.
Korekta: AB
Serdecznie zapraszam na mój blog:
http://stagerlee101.blogspot.com/2013/07/dawid-gaider-powoan...