Z pewnością nie każdy lubi obszerną dziedzinę wiedzy jaką niewątpliwie jest historia. Są ludzie z wręcz chroniczną alergią na wszystko, co z nią związane. W szkole łatwiej przychodziła im nauka biologii czy chemii. Choćby nie wiem jak płynnie, ciekawie i atrakcyjnie pisane były książki historyczne, już jako osoby dorosłe, za nic po takie nie sięgną. Istnieją nawet zwyrodnialcy, którym łatwiej jest przyswoić wiedzę z matematyki, fizyki i nauk pokrewnych, a nawet - o zgrozo!- czerpią z tego jakąś dziwną przyjemność. W porządku, tych zostawmy, umysły ścisłe rządzą się własnymi prawami. Choć i tak człowiek wykształcony nie powinien wykazywać braku zainteresowania przeszłością, która przecież ukształtowała teraźniejszość.
Czy w takim razie niski poziom wiedzy w tym zakresie to wynik szkolnego urazu, doznanego w skutek wtłaczania do głów całej masy faktów i dat, nawet tych z szerszej perspektywy małoistotnych? Czy może przedstawiania informacji w sposób nudny i nieprzystępny? Najprawdopodobniej problem ma dużo szersze podłoże.
Nie myślę, aby cytat „historia jest nauczycielką życia” był jedynie pustym frazesem i między innymi dlatego od czasu do czasu lubię przeczytać coś o historii, głównie poprzedniego wieku. Książka o FBI raczej nie przekona do tego typu lektur osobników ze wspomnianym urazem. No, chyba że ktoś szuka informacji o tej konkretnej instytucji i/ lub dziejach Stanów Zjednoczonych. Nawet przy zainteresowaniach na poziomie czysto amatorskim po skończonej lekturze ma się wrażenie, że pan Jeffreys-Jones napisał rzetelne, naukowe opracowanie, a takie nie stanowi przysłowiowej książki do poduszki. Trudno się dziwić, wystarczy spojrzeć na wydawnictwo i notkę o autorze, profesorze na Uniwersytecie Edynburskim, umieszczoną na okładce. Nie czyta się tego szczególnie łatwo, ale też nie trzeba przedzierać się przez tekst z trudem i przerywać dla „odetchnięcia”.
Za datę powstania agendy pod nazwą Bureau of Investigation (BOI) uznaje się rok 1908 (brytyjska MI5 powstała rok później), nazwa obecna funkcjonuje od roku 1935. Narodziny młodszej siostry, CIA miały miejsce dwa lata po wojnie. Osławiony i wielce kontrowersyjny Hoover nienawidził jej z całego serca; mimo gładkich zapewnień rywalizacja między obiema instytucjami stała się wręcz legendarna i, zdaniem Jeffreysa-Jonesa, „podkopała” bezpieczeństwo narodowe, czego dobitnym świadectwem jest zamach z 11 września. Zaatakowane FBI i CIA czasami jednak tworzyły wspólny front.
Profesor na początku sięga do korzeni Biura, mianowicie do lat 70-tych XIX wieku. Wtedy, w okresie tzw. rekonstrukcji detektywi rządowi podjęli walkę z Ku Klux Klanem, odpowiedzialnym za terror i lincze w południowych stanach. Chlubne początki mają się nijak do większości późniejszych poczynań i rasistowskiej postawy FBI w kolejno opisywanych okresach funkcjonowania. W latach pierwszej „Czerwonej Paniki” (1917-20) oprócz działalności przeciw podkładającym bomby anarchistom, lewicowej opozycji i tzw. slackersom (osobom uchylające się od służby wojskowej), agenda inwigilowała środowiska czarnych radykałów. Słynna stała się też sprawa, „Jacka” Johnsona - czarnoskórego czempiona boksu z zamiłowaniem do białych kobiet. Ringowe zwycięstwo nad „nadzieją białych” i seksualne upodobania stały się dla „Jacka” przyczyną kłopotów; agenci wzięli go na celownik. Pewnego dnia policjanci pod nadzorem przedstawiciela Biura wyłamali drzwi hotelowego pokoju i skuli go kajdankami, co stanowiło preludium do naciąganego oskarżenia na mocy ustawy Manna, procesu, banicji i więzienia.
Z chwilą rozpoczęcia wojny z Japończykami, czyli nie-białą rasą pojawiły się pytania o lojalność afroamerykanów wobec państwa. Biuro zakładano podsłuchy i kierowało zarzuty działalności wywrotowej wobec czarnej prasy.
Symbolem rasizmu stało się za sprawą posunięć wymierzonych przeciw laureatowi Pokojowej Nagrody Nobla, doktorowi M.L. Kingowi. Obrońca praw obywatelskich stał się celem przez uzyskaną popularność i odniesiony sukces (człowiek roku 1963), federalni chcieli go za wszelką cenę „strącić z piedestału”. Wysyłano mu listy z pogróżkami i zakładano podsłuchy, aby zdobyć dowody na „seksualne występki”.
Wiele razy zarzucano FBI dyskryminację przy naborze kandydatów o skórze innej niż biała oraz kobiet, co uległo zmianie dopiero w latach znacznie późniejszych i było wynikiem właśnie krytyki zewnętrznej. Nie lepiej było z zatrudnianiem homoseksualistów, których uważano za szczególnie podatnych na szantaże.
Gdy na czele Wydziału Wywiadu Ogólnego (GID) stanął prawnik, John Edgar Hoover, jego podwładni zgromadzili około 200 tysięcy teczek personalnych: inwigilowano ludzi czarnych stowarzyszeń i amerykańską lewicę. Później założenia swoich dossier doczekali się również znani literaci tacy jak Hemingway, Steinbeck czy Faulkner oraz żona prezydenta F.D.Roosvelta, Eleonor. Pani prezydentowa otwarcie opowiadała się za sprawiedliwością rasową, a Hoover - wówczas już dyrektor - gromadził plotki dotyczące jej rzekomej rozwiązłości homo- i heteroseksualnej.