Poznajcie Lexington Larrabee, która jest celebrytką tylko dlatego, że ma bogatego ojca. Nie ona jedna na świecie. Zbliża się dzień jej osiemnastych urodzin, a w rodzinie Larrabee jest to dzień dość szczególny. Wtedy każda latorośl światowej sławy biznesmena dostaje dostęp do swojego funduszu powierniczego, który opiewa na kwotę 25 milionów dolarów. Wiecie, takie tam drobne. Lexi czekała na ten dzień całe swoje życie. Pech chciał, że tuż przed tym wielkim dniem wjechała po pijaku w sklep spożywczy. To musiało trochę zdenerwować jej ojca, bo zamiast czeku dostała w prezencie listę 52 prac, które musi wykonać, żeby mieć dostęp do swojego funduszu. 52 prace, 52 tygodnie, czyli nowe zajęcie co tydzień. Do tego w gratisie dostaje pracownika z firmy ojca, który ma nadzorować postępy jakie czyni.
Jak się pewnie domyślacie Lexi nie jest zbyt zadowolona. Ale cóż począć, trzeba zacisnąć zęby i jakoś przeżyć ten rok. W końcu 25 milionów piechotą nie chodzi. I tak dziewczyna, która nie potrafi uruchomić odkurzacza staje się między innymi sprzątaczką, kelnerką i telemarketerką. I muszę Wam powiedzieć, że pan Larrabee wykazał się wielką kreatywnością przy układaniu listy prac. Dla Lexi jest to droga przez mękę, dla czytelnika świetna rozrywka
Na początku lektury Lexi nie budzi w czytelniku nic, prócz irytacji. Jest typowym, rozpuszczonym dzieciakiem, który uważa, że wszystko mu się należy. Bo tak została wychowana i do tego przyzwyczaiła się w ciągu osiemnastu lat życia w luksusie. Tym większy szok przeżywa, kiedy trafia do swojej pierwszej pracy. W jej nowym życiu to nie jej usługują, tylko ona usługuje. Dla kogoś takiego jak Lexi to prawdziwa trauma. Jak ludzie mogą tak pracować całe życie? Niepojęte!
W miarę upływu czasu oczywiście w naszej głównej bohaterce zachodzą zmiany, co w sumie było do przewidzenia. Wtedy już nie irytuje, a przynajmniej nie tak bardzo
Jak tylko zobaczyłam „52 powody…” w zapowiedziach, stwierdziłam, że chcę to przeczytać. Miałam wrażenie, że to będzie coś bardzo w stylu Stephanie Plum, którą tak uwielbiam. A tu niespodzianka. Lexie bardzo różni się od Steph. Nie powiem, że to dobrze, albo źle. Po prostu jest inaczej. „52 powody…” to lekka i przyjemna opowieść o księżniczce, która na jakiś czas musi zmienić się w kopciuszka. Jest dosyć przewidywalna w kwestii rozwiązania głównych wątków, ale i tak lektura jest przyjemnością. Jeśli nastawicie się na niewymagającą powieść, to na pewno będziecie zadowoleni. Szczególnie, że Pani Brody ma naprawdę dobry styl. Wciąga, szybko się czyta, odpręża i bawi. Czego więcej chcieć od wakacyjnej lektury? Dla mnie dodatkowym plusem było to, że książka nie jest płytka i o niczym. Mimo wszystko przemyca jakieś wartości. Może i nie jest to jakimś zaskoczeniem i pewnie jeszcze przed przeczytaniem jesteście w stanie się domyślić jakie to są wartości. Ale jednak czasami dobrze sobie przypomnieć, że należy cieszyć się z tego co mamy. Bo miliony dolarów na koncie nie zastąpią kochającej rodziny. Ja jestem bardzo rodzinną osobą, zawsze byłam bardzo zżyta z rodzicami, siostrą i do dziś ten stan się utrzymuje. Dlatego czytanie o przemianie Lexi było dla mnie przyjemnością. Zachęcam, polecam i mam nadzieję, że również miło spędzicie czas przy lekturze!
Więcej recenzji na blogu
http://magiczna-czytelnia-viconii.blogspot.com/