Istnieje coś magnetycznego w serii traktującej o przygodach Mordimera Madderdina. Niby już siódma książka, niby występuje znane zjawisko odcinania kuponów przez pisarza, a jednak fani z zapałem kupują kolejne części i zapewne kupować będą, niezależnie od tego, czy inkwizytor tylko „przewija się” w tle opowieści (Płomień i krzyż), czy jest początkującym sługą Świętego Officjum („Ja inkwizytor. Wieże do nieba”), czy też doświadczonym i zahartowanym w bojach żołnierzem Pana. Zresztą, powiedzcie sami: któż nie tworzyłby nowych części przy dużym popycie i popularności cyklu? Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Piekara utrzymuje dobry poziom swojej prozy i styl, do którego przyzwyczaił czytelników. Jest jednym z takich autorów, którzy poniżej przyzwoitego rzemieślnictwa po prostu nie schodzą (co tyczy się nawet niezbyt udanej powieści „Charakternik”), a najczęściej wybijają się ponad zwyczajne wyrobnictwo.
Poszczególne opowiadania z Mordimerem mogą być bardziej lub mniej udane; te słabsze mi osobiście przypominają średnie scenariusze do gier RPG, ale i tak bronią się co najmniej jednym: czyta się je z przyjemnością. W sumie przy takiej ilości historii zawartych we wszystkich tomach trudno w każdej stworzyć super-oryginalną fabułę i takąż intrygę do rozwiązania dla Madderdina.
Dla tych, którzy nie czytali: Mordimer nie może być utożsamiany z działającymi w średniowieczu inkwizytorami, o czym zresztą wspominał w wywiadach pisarz. Tym bardziej, że funkcjonuje on w świecie, w którym Chrystus co prawda dał się ukrzyżować, ale zaraz potem zszedł z krzyża, by dokonać srogiej pomsty na ciemiężycielach. Symbol wiary chrześcijańskiej, widniejący na czarnych płaszczach inkwizytorów ma połamane ramiona, a modlitwy – formuły, które wyraźnie zmieniają ich wydźwięk. Piekara prezentuje więc wizję dla wielu obrazoburczą. Sporo innych rzeczy pozostaje żywcem wyrwanych z okresu późnego średniowiecza/ renesansu: wyższe duchowieństwo to ludzie władzy, w pełni korzystający z jej przywilejów, w polityce pełno matactw, spisków i knowań (to akurat nie tylko wieki średnie), a walka o przywileje i korzyści odbywa się przy użyciu całej gamy dostępnych sposobów. Święte Officjum dysponuje szerokim wpływami i wszelkimi środkami do tępienia czarnoksięstwa i herezji (za herezję uważa się też pogląd o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa). Na sam widok przedstawiciela tej instytucji w stroju „służbowym” ludziom odchodzi ochota do żartów, a w pewnych sytuacjach trudno powstrzymać drżenie niektórych części ciała, co skrzętnie wykorzystuje nasz inkwizytor i jego koledzy po fachu.
Co istotne, w wymyślonej rzeczywistości magia, mroczne kulty, demony i wampiry naprawdę istnieją. Mamy więc do czynienia ze światem fantasy z małą domieszką historyczną, choć serii pod tym względem daleko do powieści fantastyczno-historycznej typu trylogia husycka. Trzeba tu zaznaczyć, iż Piekara stosuje umiar – nie każda kobieta oskarżona o czary okazuje się trucicielką i rasową czarownicą, nie za każdym rogiem czai się zła, nieobliczalna istota z innego wymiaru; bardzo dobrze, że tak właśnie jest.
Wydarzenia poznajemy z perspektywy głównego bohatera, gdyż autor zastosował narrację pierwszoosobową i - co tu dużo gadać - zabieg ten sprawdza się znakomicie.
Madderdin jest wszechstronnie wyszkolony, gorliwy i przeświadczony o ważności zarówno Officjum, jak i swojej osoby w dziele bożym. W dążeniu do celu, czyli w rozwiązania zagadek oraz pokonywaniu trudności potrafi po mistrzowsku manipulować ludźmi, kłamać i zwodzić. Mimo licznych zapewnień, inkwizytorowi w żaden sposób nie można przypisać skromności i bycia jedynie „ostrym narzędziem” w ręku Boga. I chociaż nie raz okazuje się pragmatycznym do bólu i bezlitosnym sukinsynem, czytelnik i tak czuje do niego sympatię, co w dużej mierze pozostaje zasługą wspomnianej narracji oraz ironii, specyficznego sposobu bycia i poczucia humoru Mordimera. Również tego, że na swej drodze zdarza się mu spotykać ludzi, którzy nie hołdują żadnym zasadom.
Madderdinowi biegłemu także w walce daleko do stosowania brutalnie prostych rozwiązań, co nie oznacza bynajmniej, że w ogóle nie sięga po przemoc. Ma on w sobie sporo z detektywa, dodatkowo zaopatrzonego w nadnaturalne zdolności. W każdym bądź razie pan inkwizytor to bohater oryginalny, z krwi i kości, któremu pod każdym możliwym względem bardzo daleko do wykreowanych Conanów, Geralta czy czarodziejów i ich uczniów z innych światów fantasy.
W najnowszej książce autor prezentuje dwa dłuższe opowiadania lub, jeśli ktoś woli, dwie minipowieści. W pewnym momencie wydaje się, że Piekara wkłada w usta bohatera własne poglądy na temat aborcji, ponadto nie stroni od wycieczki w kierunku konkretnej osoby z polskiej sceny politycznej, a nawet nawiązuje do scenki ze Shreka (sic!). W obu przygodach pisze także o zwykłych ludzkich przywarach i słabostkach takich jak zawiść i zazdrość, zdrada, żądza posiadania.
Początkujący inkwizytor już pewny siebie, ironiczny i zdający sobie sprawę z posiadanej władzy nad „szaraczkami” spotyka kilka ciekawych postaci. Odbywa też podróż do nie-świata, lecz tym razem różni się ona w sposób diametralny od pozostałych „wycieczek”. Więcej nie zdradzę, ogólny zarys fabuły macie przedstawiony na okładce.
„Ja inkwizytor. Dotyk zła” stanowi dobry przykład książki do „połknięcia”, czyli lektury, od której ciężko się oderwać. Trzysta pięćdziesiąt stron przy dużej, „firmowej” czcionce to po prostu pestka! Zabrakło mi pewnej rzeczy, obecnej w tomie „Płomień i krzyż”. Chodzi mi mianowicie o przypisy, bo z nich dowiedzieć się można czegoś ciekawego, nawet gdy akcję osadzono w uniwersum jedynie zbliżonym do naszego. Skoro pisarz zdecydował się na coś takiego w chronologicznie pierwszym tomie, w dwóch kolejnych powinien być konsekwentny. Szkoda!
Pozwolę sobie na małowyszukane porównanie kulinarne (akurat takie przyszło mi do głowy): opisywana książka nie jest kilkudaniowym obiadem z lampką wina w wytwornym lokalu, lecz nawet dysponując odpowiednią ilość gotówki nie zawsze mamy na coś takiego ochotę. To raczej idealna pizza: dobrze wypieczona, z mnóstwem dodatków i ciągnącym się serem, smaczna i świetnie zaspokajająca głód. Słowem: udany prequel. W swojej klasie Piekara i jego bohater wymiatają!
Ocena
Wystawiona ocena 4,5 dotyczy ostatniej książki, przy czym zagorzali fani spokojnie mogą dodać pół punktu. Poniższe plusy i minusy odnoszą się do siedmiu książek cyklu jako całości. Gdybym całość właśnie miał ocenić, zważywszy na przewagę zalet, skłaniałbym się ku szkolnej ocenie 5-.
Zalety:
+ świetnie wykreowany główny bohater, daleki od stereotypów fantasy,
+ umiejętnie zastosowana i wykorzystana narracja pierwszoosobowa,
+ ciekawy świat, ze wszystkimi „mrokami” średniowiecza,
+ specyficzny humor,
+ wciągająca lektura!
Wady:
- niektóre opowiadania „pachną” przeciętnymi scenariuszami RPG,
- niekiedy schematycznie poprowadzona fabuła.
Ta recenzja oraz poprzednie, w wersjach nieco poprawionych również na moim blogu:
http://jareckr.blox.pl/html