Historia cybernetycznego Kopciuszka odbiła się szerokim echem w czytelniczym świecie, zdobywając wiele pozytywnych opinii. Także i ja miałam cichą nadzieję na zapoznanie się z nią, więc gdy zauważyłam ją na bibliotecznej półce, bez wahania po nią sięgnęłam.
Myśleliście kiedyś jak by to było być częściowo maszyną? Według mnie mogłoby to być dość pożyteczne (cóż, te wszystkie bajery, dostęp do internetu i różnego typu danych jedynie przy użyciu myśli, to brzmi kusząco), jednak w Nowym Pekinie ludzie tego pokroju zaliczani są do obywateli drugiej kategorii, a w pewnych przypadkach mogą nawet w świetle prawa stanowić czyjąś własność. Takie właśnie życie wiedzie nastoletnia Cinder, której praca mechanika stanowi jedyne utrzymanie dla jej rodziny - opiekunki prawnej i dwóch przyrodnich sióstr. Na szczęście przynajmniej jedna z nich - Peony - rzeczywiście uważa ją za swoją siostrę, a android Iko jest jej najlepszą przyjaciółką. Pewnego dnia na targu zjawia się niespodziewany klient - książę Kai we własnej osobie, który zleca Cinder naprawę swojego androida. Wszystko pięknie, jednak nie potrwało to długo. Wkrótce daje o sobie znać szerząca się śmiertelna zaraza, na którą wciąż nie ma lekarstwa. Jest też sprawa balu, co do którego nasza bohaterka nie ma złudzeń - wie, że Adri nie pozwoliłaby jej pójść, nawet gdyby miała w czym. Kolejne, delikatnie mówiąc, niefortunne zdarzenia sprawiają, że Cinder trafia w sam środek poszukiwań antidotum na letumosis, w których ma szansę odegrać bardzo ważną rolę, a drogi jej i księcia Kaia nieoczekiwanie coraz częściej się krzyżują. Na jaw wychodzą też fakty z jej przeszłości, o których ona sama nie miała najmniejszego pojęcia...
"Łatwiej jest przekonać innych o swojej urodzie, jeśli samemu nie ma się co do niej wątpliwości.
Lustra mają jednak nieprzyjemny zwyczaj przekazywania prawdy."
Już sam pomysł na nową wersję Kopciuszka wydał mi się ciekawym pomysłem, a i klimatyczna okładka robi swoje. Poza tym wybrana przez autorkę tematyka szybko przypadła mi do gustu i o ile początkowo dłuższą chwilę zajęło mi zatopienie się w przedstawiony świat, większą część książki przeczytałam w jeden dzień. Autorka pisze w prosty, przystępny sposób, a opisy są na tyle plastyczne, aby łatwo można było wyobrazić sobie rzeczywistość, w której przyszło żyć przedstawionym tu bohaterom.
Zdecydowanie na plus oceniam tu wątek miłosny - rozwijał się on naturalnie i nie był przerysowany. Znalazło się tu też trochę "technologicznej gadki", moim zdaniem nie bez powodu. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do tego, że nie odniosłam wrażenia jakoby Cinder miała szesnaście lat, wydawała mi się nieco starsza. Przy okazji warto wspomnieć, że charakterem znacznie różni się od swojego pierwowzoru - jest silna, odważna i niezależna.
"Cinder" wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Łączy baśniowość z techniką, szczyptę romansu z walką o władzę i dobro obywateli. Jestem bardzo ciekawa jak potoczą się dalsze losy bohaterów, więc z niecierpliwością będę wypatrywać okazji do zapoznania się z kolejną częścią serii - "Scarlet". Polecam.
"Kable nie są zaraźliwe – wymamrotała Cinder do swojej budki."
recenzja z mojego bloga:
http://krople-szczescia.blogspot.com/2013/05/m-meyer-saga-ks...