Po tej długiej przerwie ciężko jest na nowo wrócić do czytania i pisania recenzji, ale bardzo się cieszę, że najpierw zabrałam się właśnie za "Przez burzę ognia", która nie wymagała ode mnie maksymalnego skupienia.
Powieści przedstawiające wizje nowego świata w przyszłości w ostatnich miesiącach robiły najwięcej zamieszania, chociaż jak widzę ta moda już przemija. Zastanawiam się na jak długo, zawsze wracała i następnym razem zrobi to ponownie. Nie mniej jednak cieszę się, że jestem kolejną osobą, która zabrała się za czytanie właśnie takiej książki, a nie innej. Może zawładnął mną prosty język autorki?
Wyobraźmy sobie, że świat, który znamy nie istnieje. Zamiast niego pojawia się eter, Pody, w których ukrywają się ludzie chroniący swoje życie przed groźnymi dla nimi burzami eterowymi. Za murami Kapsuł żyją dzikie plemiona ludzi starający się znaleźć pożywienie i odpowiednie schronie, ponieważ nikt inny o nich nie zadba. Nie mają żadnych rozrywek w przeciwieństwie do ludzi mieszkających w Kapsułach i mogących używać specjalne opaski, dzięki którym mogą znaleźć się w audiowizualnym świecie zwanym Sferami. Tak, ja do tej pory nie rozumiem na czym to wszystko polega, ponieważ autorka nie zadała sobie trudu, aby wyjaśnić wszystko w najmniejszych szczegółach, ale o tym później.
Żyjąca do tej pory w Kapsule dziewczyna o imieniu Aria zostaje wygnana za coś, czego nie zrobiła. Myśląc, że w normalnych warunkach szybko umrze, nie zadaje sobie trudu, aby odnaleźć wyjście z otaczającej jej pustyni. Kiedy myśli, że koniec jest już bliski pojawia się Dzikus, którego widziała wcześniej. Ale chwila... Gdzie go widziała?
Veronica Rossi pomimo swoich starań nie napisała książki, która ma sens. Podczas lektury można doszukać się wielu nieścisłości, niewyjaśnionych wątków czy przedmiotów, które używają ludzie w Sferach i na czym te podróże polegają. Niestety jest to podstawa do dobrego zrozumienia akcji, opierającej się głównie na nich. Z początku miałam ogromną nadzieję, że autorka później przybliży nam życie w Kapsułach, ale niestety nie doczekałam się tego. Bardzo żałuję, że tego nie zrobiła. Mimo tego mankamentu powieść czytało się bardzo szybko pochłaniając przygody Arii i Perry'ego w zastraszającym tempie nie opuszczając ani linijki. Sama byłam ciekawa do czego ich podróż po pustkowiu doprowadzi. Miałam pewne przypuszczenia, które oczywiście się sprawdziły. Ten wątek pojawia się zawsze w tego typu powieściach. Powieść bez rodzącego się uczucia między głównymi bohaterami byłaby o wiele bardziej interesująca.
Pisarka wpadła na świetny pomysł, który w miarę przyzwoicie doprowadziła do samego końca. W trakcie opuściła istotny wątek, mieszała i kręciła wprowadzając ogromny zamęt w treści. Akcja choć dynamiczna, często doprowadzała do ponownego przeczytania poprzedniego rozdziału w celu upewnienia się czy dobrze zrozumiałam daną kwestię. Okazywało się, że tak, a jedynie pisarka nie do końca pociągnęła wątek ucinając go w połowie zmieniając temat wypowiedzi bohaterów.
Miałam nadzieję, że wyjaśni się sprawa z Talonem, z Kapsułami i burzami eterowymi. Jednak kiedy pojawił się wątek miłosny wszystko inne poszło w zapomnienie. Oczywiście w między czasie pojawia się akcja, która powinna wciągnąć czytelnika z powrotem do świata zamętu i zniszczenia, pełnego ludzi posiadających nadzwyczaj rozwinięte Zmysły. Sama się sobie dziwiłam, że nie odłożyłam książki po stu stronach i nie poszukałam czegoś innego. Mimo wszystko czytałam dalej, bo nie potrafiłam się oderwać. Nie wiem, co w tej lekturze jest takiego interesujące, szczerze. Jednak bawiłam się świetnie podczas polowań, ucieczek i poszukiwaniu prawdy o pochodzeniu bohaterów. W miarę czytania można zacząć zgadywać, co się za chwilę wydarzy i choć udawało mi się (prawie) za każdym razem trafić w dziesiątkę - byłam zaskoczona sposobem jakim autorka poprowadziła losy bohaterów.
Veronica Rossi posługuje się prostym, plastycznym językiem, jednak jak wspomniałam, ma tendencje do porzucania niektórych wątków, których nigdy nie wyjaśniła. Brak również opisów dotyczących posługiwania się Wizjerem i przebywaniem w Sferach. A kiedy już się jakieś pojawiały, było lakoniczne i mało zrozumiałe, głównie wplecione w akcję.
Największym zaskoczeniem było zakończenie, które pojawiło się naprawdę szybko. Myślałam, że Rossi potrzyma mnie trochę w napięciu, kiedy najważniejsze wydarzenia dobiegną końca. Ale sposób w jaki napisała (nazwijmy to epilogiem) epilog wszystkie moje zastrzeżenia poszły w niepamięć. Było ono otwarte, pozwalało na samodzielne dokończenie sobie historii Arii i Perry'ego. Pewnie dowiemy się, co i jak z następnych części (a ja mogę tylko wzdychać i jęczeć: kolejna seria?). Mam nadzieję, że kolejna część "Through The Ever Night" (nie tłumaczę, bo tytuł może ulec zmianie) będzie bardziej dopracowana niż jej poprzedniczka.