Taniec szczęśliwych cieni

Recenzja książki Taniec szczęśliwych cieni
Alice Munro, kanadyjski wirtuoz opowiadań, mistrzyni tej krótkiej formy, porównywana z Czechowem. Tymi słowami określa ją cały świat. Urodzona w 1931 roku Munro, wydała swój pierwszy tom opowiadań w 1968 roku. W Polsce jej sława dopiero rozkwita za sprawą Wydawnictwa Literackiego, które od 2011 roku regularnie wydaje twórczość tej autorki.

Taniec szczęśliwych cieni, który mam przed sobą, to debiut A. Munro. Przyznam szczerze, że trudno było mi w to uwierzyć. Niezwykła dojrzałość autorki i dopracowany warsztat wskazywałyby raczej na kogoś, kto ma na swoim koncie co najmniej kilka utworów.

Piętnaście historii. Obrazki prowincjonalnej codzienność. Nic wielkiego. A jednak. W prozie Alice Munro najważniejsze jest to, co dzieje się w tym momencie. Tu i teraz. Nie ma znaczenia, czy są to zakupy w markecie, czy przyjazd do rodzinnego domu, czy wyjście na szkolny bal. Ciągle nie potrafię pojąć, jak wielki talent trzeba posiadać, aby z kawałka szarego życia, stworzyć historie ciekawe, doskonale skonstruowane i co najważniejsze pozostawiające niedosyt i apetyt na więcej.

Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po ten tom, wrażenie zrobiły na mnie tylko cztery opowiadania (Komiwojażer Braci Walker, Biuro, Chłopcy i dziewczynki i Taniec szczęśliwych cieni). Nie był to dobry czas na tę lekturę. Czytałam w biegu, między świętami i chorobami synka. Tak nie można. A. Munro trzeba poświęcić czas zasiadając wygodnie na kanapie, w spokoju i ciszy. Najlepiej późną nocą. Nie dałam za wygraną i w weekend majowy po raz drugi zasiadłam do Tańca szczęśliwych cieni. Czytałam wieczorami, kiedy ciszę przerywał tylko deszcz bębniący o szyby. Tym razem chłonęłam każde słowo, każdy przecinek i kropkę.

Akcję wszystkich opowiadań autorka usytuowała na prowincji, w okolicach miasteczka Jubilee. Sama wychowała się w podobnym miejscu, gdzieś między miastem a wsią. Na pierwszy rzut oka nie dzieje się tam nic szczególnego. Dopiero ludzie i ich codzienne życie, małe troski i duże kłopoty sprawiają, że senność znika jak za dotknięciem różdżki. Bohaterami są w większości dziewczynki i kobiety. Dziewczynki tęskniące za innym, lepszym życiem, wyalienowane od reszty, pragną uciec lub właśnie wtopić się w tłum. Kobiety autsajderki, które chcą się wyrwać z zapyziałej mieściny, opuścić dom rodzinny, a często i samych rodziców, by szukać własnego ja. W opowiadaniach Munro widać, jak trudne jest to zadania. Bohaterki często pozostają tylko przy swoich marzeniach o wspaniałym życiu, czasem robią pierwszy krok, a potem cofają się szybko w bezpieczny kokon. Niejednokrotnie udaje im się uciec na wiele lat. Zawsze jednak coś ciągnie je z powrotem w rodzinne strony, nie pozwala zapomnieć, tłamsi od środka. Jedna z kobiet ma wyrzuty sumienia, że uciekła od chorej matki, zostawiając siostrę z tym „kłopotem” (Pokój utrechcki). Dziewczyna, której nikt nie chce porosić do tańca podczas szkolnego balu, ma szansę opuścić miejsce, które dało jej tak wiele przykrości i za sprawą nowej koleżanki wyrwać się ze stereotypowego myślenia, które powoduje tylko cierpienie. Już, już podchodzi do wyjściowych drzwi, kiedy zupełnie przypadkowy chłopiec prosi ją do tańca. Czar prysł. Dziewczyna oddycha z ulgą, że wszystko zostało po staremu, że nic nie trzeba zmieniać.
Dominuje także tematyka przemijania (Taniec szczęśliwych cieni) i złożonych więzów rodzinnych na tle małego miasteczka. Mimo pozornie nieskomplikowanej fabuły, autorka nie przedstawia łatwej wizji świata. Jej bohaterowie to nie grzeczni farmerzy, zacofani w myśleniu.
Cały tom niby tak realistyczny, a jednak zawieszony gdzieś między jawą i snem. Nie bez powodu, twórczość A. Munro określa się mianem realizmu magicznego. Zauważyłam też, że niektóre opowiadania łączą się w lekko powiązane cykle, mozaiki. Czasem występuje ten sam bohater, miejsce. Kiedy dobrnęłam do końca, odniosłam wrażenie, że w piętnastu opowiadaniach Munro przedstawiła niewielką społeczność jednego miasteczka. Gdyby połączyć je nicią, mogłaby powstać całkiem spora powieść. To tylko takie moje spekulacje, gdyż podobno A. Munro nigdy nie napisała i nie napisze dłuższej formy. Żartuje na ten temat mówiąc, że boi się, że trakcie pisania długiej powieści, coś mogłoby się jej stać i biedna książka nigdy nie zostałaby ukończona.

Autorka bardzo dba o najmniejsze szczegóły, jest przenikliwa i dokładna. Język opowiadań doskonale współgra z całością. Z jednej strony jest uporządkowany i czysty, z drugiej zaś od czasu do czasu wkrada się tam chaos, oczywiście celowo zaplanowany. W człowieku, nawet tym zamieszkującym prowincję kryją się burze i wodospady. Takie też jest nasze życie i takie są te opowiadania. Największym majstersztykiem pozostają dla mnie zakończenia. To po prostu mistrzostwo świata. W audycji radiowej poświęconej twórczości A. Munro usłyszałam, że od małego lubiła poprawiać zakończenia przeczytanych przez siebie książek. Nie dziwi mnie zatem fakt, że i w swoich opowiadaniach ten ostateczny moment dopracowała do perfekcji. Wyobrażacie sobie, że koniec każdego z opowiadań przynosi zupełnie nowe spojrzenie na całość? A do tego jeszcze pozostawia czytelnika w wielkim osłupieniu i z tysiącem pytań.

Proza tej kanadyjskiej pisarki namacalnie dotyka codzienności, obcuje z nią i sprawia, że przebywanie w jej pieleszach staje się czymś bardzo interesującym. Każdy, kto przeczytał choć kilka słów o samej autorce, odnajdzie w jej książce wiele wątków autobiograficznych, czy to w samych postaciach, czy w poruszanej tematyce. Jak wspomniałam wcześniej Munro także wychowała się na prowincji, jej ojciec był hodowcą srebrnych lisów, a sama Alice ze względu na to, że poszła wcześniej do szkoły, nie potrafiła złapać kontaktu z kolegami i koleżankami. Sama również musiała opuścić rodzinne miejsce i wyemigrować w poszukiwaniu własnego ja.
Wyalienowanie, podróż, choroba, ucieczka, powrót do przeszłości - wszystkie dotknięte w opowiadaniach problemy mają jakiś związek z samą autorką, dlatego pewnie są tak bliskie życiu, swojskie.

Od lat mówi się, że Alice Munro znajduje się w ścisłym gronie kandydatów do nagrody Nobla. Od dziś będę trzymać kciuki, aby spekulacje okazały się prawdziwe i przyniosły autorce tak wielkie wyróżnienie.
Genialne!
0 0
Dodał:
Dodano: 07 V 2013 (ponad 12 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 409
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Marta
Wiek: 42 lat
Z nami od: 16 VI 2012

Recenzowana książka

Taniec szczęśliwych cieni



Piętnaście historii napisanych z niebywałą dbałością o szczegół i przenikliwością. Bohaterowie Munro są ludźmi z krwi i kości, w których nietrudno odnaleźć samego siebie. Ich oczami (głównie kobiet – dorosłych i nastoletnich) patrzymy w przeszłość. Munro w swoich opowiadaniach ukazuje przemijanie, złożoność więzów rodzinnych, specyfikę życia w małych miasteczkach i ogromne różnice między światem m...

Ocena czytelników: 5.25 (głosów: 2)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.5