Czy chcielibyście kiedykolwiek przeżyć coś, czego zwykły człowiek by nie przeżył? Ja niekoniecznie... O ile łatwiej jest zagłębić się w fotelu i „przeżyć” wyprawę ku brzegom Antarktydy z książką w ręku. U Lansinga taka podróż jest chyba nie mniej ekscytującym doświadczeniem. Sposób opisywania podróży Shackletona wraz z jego towarzyszami pasjonuje już od samego początku. Jest to niezwykle barwny, sugestywny i plastyczny opis przez co musieli przejść ludzie będący przez rok uwięzieni w pakach lodowych na Morzu Weddella. Shackleton, jako kierownik wyprawy, mając do dyspozycji łodzie, które można by nazwać łupinkami, targanymi sztormem, po roztrzaskaniu statku przez napór kry lodowej, doprowadził bezpiecznie na ląd swoich towarzyszy, ryzykując przy tym życie. Wszyscy oni postawili swoje życie na szali. I choć celu nie udało się osiągnąć, niezwykły hart ducha członków załogi „Endurance”, zdolność do przetrwania w najbardziej ekstremalnych warunkach oraz ich poświęcenie i koleżeńskość, pozwoliły na dotarcie na ląd praktycznie bez większych uszczerbków na zdrowiu. Wycieńczeni, do końca dawali z siebie wszystko, żeby sobie nawzajem pomóc.
Alfred Lansing poprowadził nas poprzez koleje wyprawy opisując szczegółowo, jak starali się przeżyć członkowie załogi Shackletona. Nie brakło drastycznych momentów (roztrzaskanie statku) oraz smutnych i rozpaczliwych, lecz koniecznych zabiegów w celu utrzymania się przy życiu (zabicie psów pociągowych). W ciągłym zimnie i wilgotnej odzieży, niedożywieni rozbitkowie przetrwali tak długo, nie szczędząc do tego wysiłków fizycznych, aby wydostać się na ląd. Na uwagę zasługuje fakt, iż w roku wyprawy (1915) jej członkowie nie dysponowali tak doskonałymi możliwościami technicznymi w zakresie budowy statków, nawigacji czy nawet przechowywania żywności oraz medykamentami. Dodatkowo trwała wojna. Wszelkie próby uratowania ekspedycji z zewnątrz nie miały szans realizacji. Załoga musiała polegać jedynie na własnych umiejętnościach, poświęceniu i siłach fizycznych, a także psychicznych.
Jeżeli zbierze się te wszystkie elementy w całość powstaje fantastyczny, wciągający i niesamowicie ekscytujący opis wyprawy, który czyta się po prostu z zapartym tchem i otwiera oczy ze zdumienia. Niewiarygodne jest wręcz to, że załoga uratowała się sama. Myślę, że zawdzięcza to przede wszystkim niezwykłemu dowódcy – Ernestowi Shackletonowi, ale i własnej odwadze, solidarności i woli wytrwania w tak ekstremalnych warunkach.
Bardzo polecam tę książkę, jako przykład niesamowitej odwagi, hartu, sprytu, przyjaźni i bohaterstwa. Wyprawa „Endurance” – oto przykład tak modnego dzisiaj, prawdziwego survivalu.