Australijska pisarka Jennifer Rowe ma na swoim koncie pokaźną listę publikacji, wydanych pod różnymi pseudonimami. Wszystko zależy do jakiego gatunku dana powieść jest zaliczana. Polskim czytelnikom p. Rowe znana jest jako Emily Rodda, z powodu serii Pas Deltory, którą wydało wydawnictwo Egmont. Powrót do Del to ósmy tom tegoż właśnie cyklu i jest równocześnie jego zakończeniem.
Lief, Barda i Jasmine mają już wszystkie klejnoty wchodzące w skład prastarego pasa. Jednak najtrudniejsze zadanie dopiero przed nimi, muszą bowiem odnaleźć prawowitego następcę tronu. Dopiero on będzie mógł użyć Pasa Deltory aby wyzwolić swoją krainę spod jarzma Władcy Mroku. W między czasie, nie tylko będą musieli rozwiązywać kolejne zagadki, ale także postarać się odnowić przymierze siedmiu ludów, które zostało zawarte jeszcze w czasach Andina. Jednak to także, nie będzie należało do łatwych, ponieważ niektóre z plemion zostały dawno temu dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Czy przyjaciołom się powiedzie? Czy Lief rozwiąże najważniejszą zagadkę, od której zależy powodzenie całego przedsięwzięcia?
Jak już wspominałam, jest to ostatni tom Pasa Deltory, jednak nie oznacza całkowitego przymusu rozstania się z głównymi bohaterami (jak to ma miejsce w przypadku każdego cyklu). Spytacie, jakim cudem? Z tego co udało mi się wygrzebać w internecie, okazuje się, iż autorka napisała jeszcze dwie odrębne, kilku tomowe opowieści, których głównymi postaciami są właśnie Lief, Jasmine i Barda. Także ich główne zadanie polega mniej więcej na tym samym – walka z Władcą Mroku. Ciekawa jestem, czy wydawnictwo Egmont pokusi się także o ich wydanie. Powiem szczerze, że jeżeli tak by się stało, to ja z chęcią po nie sięgnę. Bo chociaż seria nie ma w sobie nic co mogłoby zachwycić dużo starszego czytelnika, to i tak bardzo sympatycznie spędza się przy niej czas. Ot, taki „odmóżdżacz” pozwalający się doskonale odprężyć.
Wracając jednak do tematu książki, bo słowo powieść, to w przypadku każdego tomu tej serii, jest zbyt wygórowane. Nikogo pewnie nie zdziwię, gdy napiszę, że akcja zasuwa do przodu niczym rozpędzony mały parowozik, czyli tak naprawdę, nim wszystko na dobre się zaczyna, to dochodzimy już do końca opowieści. Które, notabene, jest na wskroś przewidywalne. Przyznam, iż Emily Rodda chyba trochę za bardzo starała się je przemianować na coś zaskakującego. Jej ciągłe gmatwanie i zaplątywanie informacji na temat tego, kto jest prawowitym dziedzicem, jak dla mnie było trochę za bardzo irytujące. Wyszło z tego przysłowiowe „masło maślane” mogące czytelnika przyprawić nie tylko o ból głowy, ale także o zupełny mętlik w głowie, co w przypadku tak małej objętości jest naprawdę czymś niesłychanym.
Podsumowując. Zarówno Powrót do Del jak i cała seria, to świetna lektura na przykład na czas niedługiej podróży, która skróci nam czas oczekiwania na dotarcie do celu. Dlatego, mimo wszystko polecam.
http://ogrodpelenksiazek.blogspot.com/2013/05/powrot-do-del-...