Ellen Rimbauer wraz z mężem zamieszkuje w wielkim domostwie nawiedzonym przez duchy. Wkrótce szczęśliwe na początku małżeństwo przeżywa kryzys, gdyż okazuje się, że John Rimbauer ma obsesję na punkcie władzy i seksu. Poza tym dom coraz częściej daje o sobie znać...
Na początek trochę faktów, gdyż uważam, że historia tego filmu jest nader interesująca, aczkolwiek złożona jest z samych kłamstw i pomówień. Scenariusz oparto na książce Ridley'a Pearsona zatytułowanej "Czerwona Róża". Co ciekawe autor napisał książkę pod fikcyjnym nazwiskiem dr. Joyce Reardon, przy okazji sugerując w jej treści fakt, że kobieta ta nie jest bezpośrednią autorką powieści tylko znalazła ów dziennik w Czerwonej Róży (nwiedzonym domu) i oddała go do druku - co bezpośrednio wskauje na to, że autor chciał wcisnąć kit czytelnikom, twierdząc, że są to autentyczne fakty i mamy przed sobą swego rodzaju raport z tego, co przydarzyło się nieszczęsnej Ellen Rimbauer. Oczywiście, przez długi czas opinia publiczna nie miała pojęcia, kto jest autorem owej tajemniczej książki (podejrzewano nawet samego Stephena Kinga). Na marginesie zaznaczę, że King napisał scenariusz do miniserialu, który powstał w 2002 roku i pokazuje wydarzenia rozegrywane w Czerwonej Róży (a główną bohaterką jest nie kto inny jak Joyce Reardon), po tych przedstawionych w niniejszym obrazie. Ze względu na rok powstanie można śmało powiedzieć, że "Z dziennika Ellen Rimbauer" jest prequelem "Czerwonej Róży", ale jednocześnie ekranizacją książki.
Ok, dość tych zawiłości odnośnie powstania filmu. Zajmijmy się samą produkcją. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym na początku nie zaznaczyła, że ekranizacja nie dorównuje książce pod żadnym względem. Miałam okazję przeczytać powieść i bez wahania powiem, że jest ona idealnym studium psychiki kobiety zdominowanej przez męża oraz obsesyjnie zakochanej w nawiedzonym domu, która z czasem zmienia się z niewinnej dziewczyny w twardą kobietę. W filmie tego nie widać - wszystko przedstawione jest tak chaotycznie i nieskładnie, że aż w pewnym momencie zwątpiłam i doszłam do wniosku, że gdybym nie znała książki to na pewno nie wychwyciłabym głównego motywu i przesłania filmu. Poza tym mamy jeszcze dreszczyk emocji, chwilami nawet czystego przerażenia, z którym owszem miałam do czynienia podczas lektury powieści. A tutaj? Nie wiem, ale mnie osobiście nie straszy samojeżdżący wózek dla lalek. W fabule tymczasem brakuje jednego jakże istotnego elementu. Wiadomo, że nawiedzony dom darzy Ellen wielką miłością (dowiadujemy się tego od jej córeczki), ale film nie wyjaśnia, dlaczego tak bardzo ją kocha. Już tłumaczę osobą niezaznajomionym z książką. Otóż, miłość domu jest czysto materialistyczna - kocha Ellen dopóki ta rozbudowuje go, natomiast jeśli wstrzyma budowę kolejnych skrzydeł domostwa to dom może się wkurzyć... Myślę, że jest to ważny wątek książki, który reżyser świadomie lub nieświadomie opuścił (lub wspomniał o nim mimochodem, bo ja nie wychwyciłam tego w trakcie oglądania). A to ciekawe, gdyż scenariusz pisał sam autor powieści, więc moim zdaniem powinien trzymać się chociaż najważniejszych motywów. Poza tym myślę, że to dosyć wierna ekranizacja - nieskładnie przedstawiona, ale wierna.
Zakończenie w tym przypadku jest niewątpliwą kulminacją wszystkich przedstawionych wcześniej wydarzeń i muszę przyznać, że twórcy całkiem nieźle sobie z nim poradzili. Może nie jest to jakieś arcydzieło, ale bez wątpienia przykuwa uwagę. "Z dziennika Ellen Rimbauer" jest horrorem nastrojowym, ale w bardzo subtelnym wydaniu. Nie mamy tutaj niesustannie przemykających po korytarzach duchów, czy upiorów, ale mamy za to samoistnie obracający się globus, znikających ludzi i wspomniany wcześniej wózek dla lalek, który nie potrzebuje człowieka, aby nim kierował. Może i ten film nie jest jakimś fenomenem w światku horrorów, może i nie straszy, może i jest miejscami bardzo niespójny i chaotyczny, ale mimo tego bardzo przypadł m do gustu. Zaznaczam raz jeszcze, że czytałam książkę, więc nie miałam problemiu ze zrozumieniem fabuły i doskonale wiedziałam do czego prowadzą wszystkie przedstawione wcześniej wydarzenia. Natomiast zastanawiający jest fakt, że film mi się spodobał, zważywszy na to, że nie przepadam za horrorami nastrojowymi. Kto wie, może nieświadomie zaczynam zwracać się w kierunku takich filmów grozy. Kto nie oglądał zachęcam gorąco, ale najpierw radzę sięgnąć po książkę, ponieważ przeczytanie jej wzmocni tylko wrażenia podczas seansu i na pewno bardzo pomoże w ogólnym odbiorze filmu.