Po lekturze Krwawego południka ponownie za sprawą Cormaca McCarthy’ego odwiedziłem Teksas i pogranicze amerykańsko – meksykańskie i po raz kolejny nie zawiodłem się na twórczości tego pisarza. Dwa lata temu obejrzałem film, książkę przeczytałem dopiero teraz i nie ukrywam, że wolę dokładnie odwrotne sytuacje.
Ci, którzy oglądali dzieło braci Coen z pewnością pamiętają historię kryjącą się pod tytułem „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Z pozoru scenariuszowo prostą opowieść toczącą się wokół kilku bohaterów McCarthy przekazuje w sposób nadzwyczaj ujmujący.
Llewelyn Moss, weteran wojny w Wietnamie podczas polowania przypadkowo natrafia na miejsce niedokończonej transakcji narkotykowej. Z pobojowiska wynosi walizkę pełną dolarów, co -jak łatwo się domyśleć- staje się źródłem poważnych kłopotów. Wkrótce śladem Mossa i ogromnych pieniędzy rusza psychopatyczny zabójca, Antony Chigurh. Trzecią i chyba najważniejszą postacią jest bliski emerytury szeryf o nazwisku Bell. Doświadczony, obdarzony talentem dedukcyjnego myślenia stróż prawa szybko dochodzi do właściwych wniosków i stara się zapobiec tragedii, jednak cały czas pozostaje o jeden krok za Mossem i ścigającym go płatnym mordercą. Bell jest człowiekiem starej daty, walczącym jeszcze w drugiej wojnie światowej o wyzwolenie Francji. Okazuje się tradycjonalistą z trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość, ale też z poczuciem obowiązku obrony ludzi, bo taki obowiązek nakłada na niego sprawowana funkcja. Wydaje się być policjantem z powołania, który co prawda przez kolejne lata sporo przeżył, ale postępowanie bliźnich i ich brutalność nadal go dziwią i zaskakują. Tym bardziej, że pamięta dużo spokojniejsze czasy, kiedy ludzie bardziej sobie ufali. Nie może i nie chce zaakceptować dokonujących się wokół niego negatywnych zmian, z drugiej strony jest w pełni świadomy, że nie ma na nie wpływu. Mając przeczucie co do nieuchronności wydarzeń mimo wszystko walczy o życie Llewelyna i jego młodej żony. Chigurh przypomina nieco niezniszczalnego ducha i jest nieuchronny jak śmierć. Wytrwale tropi i w końcu dopada Llewelyna, choć ten umiejętnie zaciera ślady. Niestety, w ramach wierności dziwnemu kodeksowi Chigurh zabija również panią Moss.
Ed Tom Bell w końcu odchodzi z pracy, musi dokonać też rozrachunku z sobą samym, gdyż pewne zdarzenie z przeszłości związane z wojną nie daje mu spokoju…
Książka McCarthy’ego została napisana w sposób specyficzny. Kto zna tego autora zapewne wie, co mam na myśli: nieskomplikowany język i używanie na pozór „ubogich” dialogów są zabiegiem celowym i tworzą unikalny styl pisarza. Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo napisać dobrą, ciekawą, mądrą i zmuszającą do myślenia książkę używając prostego języka! Ten autor to potrafi i jak dla mnie tkwi w tym wprost niezwykły urok. Wcale nie dziwię się zatem zachwytom na temat „Drogi”, „Krwawego Południka” czy opisywanej przeze mnie książki zamieszczanym w gazetach.
Nie będąc polonistą pokuszę się o stwierdzenie, że warsztat pisarski tegoż autora zasługuje na wielkie uznanie. Oczywiście znajdą się też tacy, którym styl McCarth’ego zdecydowanie odpowiadać nie będzie. Powiadają, że de gustibus non est disputandum, choć dla mnie osobiście to jedno z najmniej sensownych powiedzeń.
Za każdym razem kiedy czytałem nazwisko szeryfa oraz jego spostrzeżenia na temat życia, ludzi
i świata zawarte na wstępie każdego rozdziału, przed oczyma widziałem twarz Tommy Lee Jonesa – stąd tytuł tej recenzji.
Cóż, najwyraźniej tak to już jest, kiedy najpierw ogląda się adaptacje filmową (w tym przypadku więcej niż udaną), a dopiero później sięga po książkę.