„…Co zrobisz gdy zaczną się palić pierwsze ciała?
Czy będziesz przyglądać się przejeżdżającym wagonom bydlęcym?
Czy może będziesz udawać, że nic się nie stało?
Czy znasz wymiary swojej czaszki?
Czy długość Twojego nosa odpowiada normom?
Czy Twoja skóra jest najczystszej bieli?
Czy Twoja krew jest czerwona?”
Większość ludzi mieszkających w Polsce i legitymujących się ukończeniem gimnazjum powinna kojarzyć nazwisko Himmler i lepiej lub gorzej odpowiedzieć na pytanie czym była uznana za zbrodniczą organizacja o nazwie Schutzstaffel, w skrócie SS.
Książka pani Pringle jest o tyle ciekawa, że skupia się głównie na działalności instytutu naukowego powołanego przez Himmlera o nazwie Ahnenerbe, o którym wcześniej tak naprawdę nie napisano wiele. W pierwszych rozdziałach czytelnik poznaje fakty z życia pierwszego SS-mana. Późniejszy realizator koncepcji eliminowania ras uznanych za „niszczycieli kultur” był człowiekiem ambitnym, drobiazgowym i pedantycznym, o wyraźnym talencie organizatorskim. Wychowany na sagach, poematach skandynawskich, ze świetną znajomością dziejów Niemiec marzył o karierze wojskowej. Jako dziecko był jednak słaby i chorowity a jako dorosły mężczyzna fizycznie w żaden sposób nie przypominał idealnego aryjczyka (wśród najważniejszych nazistów nie tylko on zresztą). Oczywiście sam dbał o to, aby do SS trafiali Niemcy jak najlepiej odpowiadający cechom nordyckim; w związku z tym kandydaci odpowiedni „rasowo” otrzymywali zielone karty a ich obowiązkiem było wyszukanie żon o podobnych cechach fizycznych i płodzenie jak największej liczby jasnowłosych i niebieskookich dzieci. Szczególnie mile widziani byli synowie. SS-mani mogli też dość swobodnie prokreować poza małżeństwem z „aryjskimi” kochankami - wszystko po to, aby zapewnić przyrost liczby obywateli z dobrą, „niezmieszaną” krwią. SS-mani mieli być przyszłymi osadnikami, którzy powrócą na tereny wschodnie rzekomo należące się Germanom, aby je skolonizować. Mieli uprawiać rolę korzystając z ulepszonych odmian zbóż, uczestniczyć w pogańskich obrzędach a w razie potrzeby skutecznie bronić ziemi (Wehrbauer czyli żołnierze-rolnicy). Koncepcje rasowe Himlera przypominały plany hodowli ludzi, z drugiej strony należało wyeliminować wszystkich, którzy uznani zostali za rasowo gorszych, przede wszystkim Żydów.
Samo Ahnenerbe dysponowało bibliotekami, laboratoriami i pracowniami. W 1939 roku zatrudniało ponad 200 pracowników, w tym 137 naukowców z bardzo różnych dziedzin. Będąc częścią struktury SS instytut w praktyce zajmował się fabrykowaniem wykreowanej przez hitlerowców mitologii. Nadrzędnym celem stało się stworzenie naukowej podpory, uzasadnienia dla teorii o rasie panów i podludziach. Tam, gdzie nauka o rasach i na polu porównywania języków pozostawiała wyraźne znaki zapytania i rozległe luki, tam hitlerowcy z upodobaniem używali niczym nieskrępowanej fantazji. Wszystko oparte było na myśleniu życzeniowym, przy czym wielu badaczy wykazywało nadzwyczajną gorliwość i wierność ideologii nazistowskiej. Wszystko, co ważne dla homo sapiens miało jakoby zdarzyć się w północnej Europie, choć gdy bezpośredni przodkowie Niemców przebywali w lepiankach, w Rzymie wznoszono imponujące budowle a najważniejsze starożytne cywilizacje powstawały na wschodzie (Mezopotamia, Egipt, Chiny itd.). Często konstruowano więc przedziwne, karkołomne teorie dla uzasadnienia niewygodnych faktów.
Ahnenerbe zorganizowało ekspedycję do Szwecji w celu zbadania naskalnych rytów i wykonania ich odlewów, uznanych przez niemieckiego naukowca za inskrypcje z przedwiecznymi nordyckimi tekstami. Tu po raz pierwszy doszło do manipulacji w celach politycznych i propagandowych.
Podobne wyprawy dotarły do Finladii oraz Francji gdzie pozostałości po kromaniończykach niejaki Bohmers uznał po prostu za ślady początków rasy nordyckiej.
Ekspedycja na bliski Wschód i do Rumunii była z kolei połączona z realizacją konkretnych zadań szpiegowskich. Chodziło o badania dowodów walki, jaka miała mieć miejsce w III wieku n.e. między ludami germańskimi a Semitami oraz o pozyskanie sojuszników i zdobycie informacji o ropie naftowej. Z kolei wycieczkę do Tybetu zorganizowano po to, aby odnaleźć pozostałości po rzekomych najeźdźcach nordyckich wśród tamtejszej ludności. Panowie z instytutu do swoich badań używali tam sufmiarek, taśm mierniczych i cyrkli a także specjalnych wzorców kolorów tęczówek, włosów i skóry. Poszukiwane cechy antropometryczne znajdowali u dostojników tybetańskich, właścicieli ziemskich, wśród rolników zaś dostrzegali cechy mongolskie lub semickie. Korzystano przy tym z tak zwanego wskaźnika głowowego, za idealny uznając taki, który mieścił się w granicach 75-79. Najwyraźniej badaczom nie przeszkadzał fakt, iż wspomniany wskaźnik już w 1910 roku został uznany za niewłaściwy instrument do określania przynależności rasowej. Rzeczywistość można było nagiąć, fakty przeinaczać według własnych potrzeb zaś opinie ludzi z innych krajów, często uznanych za specjalistów w swojej dziedzinie nauki - zupełnie i najzwyczajniej pominąć. Niektóre działania Ahnenerbe i ich zwierzchnika przypominałyby komedię absurdów, gdyby nie wojna, zaplanowany na szeroką skalę mord oraz makabryczne eksperymenty na więźniach obozów koncentracyjnych.
Pomimo największych starań hitlerowcom nie udało się ustalić jakiegoś współczynnika „żydostwa”. Co więcej, po ataku na ZSRR tamtejsza różnorodność narodowa spowodowana ciągłym mieszaniem się kultur, języków i religii budziły w SS-manach wiele wątpliwości. Najlepszym tego przykładem byli Żydzi górscy na Kaukazie - ludność z zamiłowaniem do broni i jeździectwa. Kogo można zakwalifikować jako Żyda i zabić a kogo już nie?
Niektórzy członkowie Ahnenerbe nie tylko maczali palce w zawłaszczaniu dóbr kultury i sztuki, ale wręcz osobiście dokonywali grabieży między innymi w Polsce i na Krymie. Wywożono obrazy, rzeźby, meble, kosztowności a także dokumentację polskich archeologów i zbiory zoologiczne.
Inni, jak na przykład anatom August Hirt, posunęli się jeszcze dalej. Więźniowie przechodzili próbywytrzymałość na wyziębienie organizmu, wypróbowywano na nich środki chemiczne, sterylizowano. Wielu wymordowano dla pozyskania szkieletów i czaszek do badań nad „cechami żydowskimi”.
Niestety, po zakończeniu II wojny światowej przeprowadzony proces denazyfikacji pozostawiał wiele do życzenia. Pseudonaukowcy z Ahnenerbe -poza dyrektorem zarządzającym i samobójcami - albo uniknęli odpowiedzialności albo też kara przypominała co najwyżej mocniejszego klapsa. Często powodem było zniszczenie dowodów w bombardowaniach i pożarach lub świadome ich usuwanie przez oskarżonych. Co najmniej kilku dożyło późnej starości, zachowując niekiedy przekonanie o wyjątkowym miejscu Niemców wśród nacji świata.
Na końcu książki autorka stawia szereg pytań natury moralnej. Jak to się stało, że ludzie tak inteligentni i wykształceni zrezygnowali z trzeźwości osądu, racjonalności i dali się podporządkować dogmatom systemu totalitarnego? Jak mogli nie dostrzegać bliźnich w torturowanych i mordowanych? Jedno jest pewne: nikt nie zmuszał ich do wstępowania do partii ani do SS, mogli zajmować mniej eksponowane stanowiska i w najgorszym przypadku wybrać bierność zamiast czynnego uczestnictwa lub uzasadniania zbrodni ludobójstwa.
„Plan rasy panów” to kawałek świetnie napisanej książki historycznej. Komuś, kto interesuje się historią II wojny światowej zapewne trudno będzie oderwać się od lektury. Nie tylko im serdecznie polecam. Ku pamięci i ku przestrodze.
Ten świat byłby lepszy, gdyby sen o wyższości jednej nacji nad innymi, o nadludziach i niewolnikach nie przyśnił się już nigdy i nikomu.