Ostatnimi czasy, dość często mówiło się na temat końca świata. Rok 2012 miał okazać się zagładą dla tego, co znamy i kochamy. Tak się jednak nie stało! A co, jeżeli jednak coś by się wydarzyło? Jeżeli nad naszą planetą pojawiłoby się białe, oślepiające światło, które pochłonęłoby wszystko i wszystkich. Przeżyliby tylko nieliczni: Zmutowani na świecie, który uległ całkowitej zmianie i Czyści, którzy ukryli się wewnątrz Kopuły...
W powieści Julianny Baggott, właśnie taka sytuacja miała miejsce. Pojawiły się eksplozje, które zrównały wszystko z ziemią. Bomby miały pewne właściwości, które sprawiły, że ludzie, którzy przeżyli, połączyli się z tym, co było w pobliżu. Niektórzy z odłamkami szkła czy betonu, inni ze zwierzętami czy zabawkami a jeszcze inni z innymi ludźmi. W ten sposób powstały całkowicie różne gatunki "ludzi": Pyły, Grupony czy Bestie. Autorka skupiła się jednak na przygodach kilku bohaterów, których przeżycia są spisywane oddzielnie w osobnych rozdziałach, jednak wszystkie historie składają się w jedną.
Pressia ocalała i mieszka w gruzach razem z dziadkiem i z innymi zmutowanymi. Poznaje tam Bradwella, który mimo, iż wydaje się twardym samotnikiem, zaczyna pomagać dziewczynie. Partrige miał wielkie szczęście, ponieważ trafił do Kopuły, gdzie mieszka od czasu Wybuchu. Pewnego dnia, decyduje się ją opuścić. Nieświadomie, w swoją ucieczkę wplątuje Lydę, dziewczynę która zaczyna darzyć go coraz głębszym uczuciem. Jest też El Capitan. Został na zawsze połączony ze swoim bratem Helmudem i na rozkazy Ingershipa zarządza OPR. Losy wszystkich bohaterów się ze sobą przeplatają i każdy z nich wnosi od siebie coś innego.
Julianna Baggott stworzyła świat, o którym nawet nie śniliśmy. Co prawda wielu z nas zapewne zastanawiało się nad końcem świata, ale podejrzewam, że nikt, albo naprawdę niewielu mogłoby pomyśleć o takim biegu wydarzeń. Muszą przyznać, że pomysł naprawdę mnie zaskoczył. Nigdy nie pomyślałabym, że po takiej tragedii mogłabym jeszcze żyć a co dopiero w taki sposób. Chociaż nie wiem czy można to nazwać życiem, myślę że lepszym określeniem byłaby wegetacja. W końcu jak inaczej nazwać brak perspektyw, marzeń, celów. Owszem, można je sobie narzucić, ale skoro na Ziemi już nic nie zostało a na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo, istnieje małe prawdopodobieństwo, że nasze marzenia się spełnią.
Niestety zawiodła mnie trochę pierwsza połowa książki. Nie wiem w sumie na co liczyłam, ale początek dłużył się niesamowicie. Miałam wrażenie, że przeczytałam trzydzieści stron a okazywało się, że były to zaledwie trzy. Nie mówię, że treść była zła, bo nie była. Po prostu dla mnie troszkę za bardzo się wszystko ciągnęło. W przeciwieństwie do drugiej połowy, którą przeczytałam raz dwa. Więcej akcji, więcej nadziei na lepsze jutro, większe zdecydowanie Pressi i cel, który utrzymywał wszystkich przy życiu!
Mimo, że książka mnie troszkę zawiodła, cieszę się że ją przeczytałam. Warto czasem sięgnąć po książki, które opowiadają o katastrofach i uświadomić sobie jak wiele mamy i docenić to wszystko. Książka wspaniale ukazuje radość z drobnych rzeczy, z których cieszą się bohaterowie. Sami często nie potrafimy docenić gestów innych ludzi, nawet tych o ogromnym znaczeniu. Ostatnio ukazał się drugi tom, który podobno jest o wiele lepszy od tomu pierwszego, więc z niecierpliwością wyczekuję go w Polsce. Związałam się z bohaterami "Nowej Ziemi" i naprawdę jestem ciekawa, jak wybrną z sytuacji, w której się znaleźli i co ich jeszcze czeka!